Być może, choć i to nie jest pewne, Kijów doczeka się poważnych dostaw amerykańskiej broni. Na pewno już się doczekał pomocy wywiadowczej. Ale na więcej nie może liczyć.
Nie znaczy to, że Zachód nie wyciągnął lekcji z poprzednich ataków Rosji na sąsiadów, zwłaszcza na Ukrainę w 2014 r. Nikt nie ma złudzeń co do imperialnych zakusów Moskwy. Prawie każde państwo Zachodu odczuło też skutki wrogich działań rosyjskich – od ataków hakerskich, przez zamachy bronią chemiczną czy wysadzanie arsenałów, po szantaż energetyczny.
Czytaj więcej
Prezydent Putin jest coraz bardziej zdesperowany, by podporządkować sobie Kijów. Jest mało prawdopodobne, aby Ameryka bezpośrednio zaangażowała się w obronę Ukrainy przed inwazją.
Władimir Putin wciąż wymyśla jakiś kryzys uderzający w Europę. A po chwilowym oburzeniu zwycięża przekonanie, że z Rosją trzeba postępować pragmatycznie. Czyli ustępować, mimo świadomości, komu się ustępuje. Teraz amerykańskie media sugerują, że za inwazję Rosjan mogą dotknąć wyjątkowo dotkliwe sankcje, w tym finansowe. Choć nie wiadomo, czy do USA dołączyłyby się najważniejsze państwa Europy. Jednak wizja najdotkliwszych sankcji raczej nie przestraszy Putina. Wziął je pod uwagę. Imperialny cel jest ważniejszy. I wie, że najlepiej go zrealizować w najbliższych miesiącach, gdy Zachód zmaga się z pandemią, kłopotami z dostawami potrzebnych w zimie surowców, rosnącymi cenami, niepokojami społecznymi.
O tym, że Ukraina musi się sama bronić przed agresją, powiedział kilka dni temu sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Co prawda ma dostać polityczną pomoc państw sojuszu, a nawet „praktyczną", ale nie wiadomo, co to ma znaczyć.