Wbrew pozorom nie dlatego, że Majcherkowi kojarzy się ono z epoką dwudziestolecia międzywojennego, z endecją, czy z Obozem Zjednoczenia Narodowego. Nie, publicysta „Gazety” ma zupełnie inne, dość zaskakujące skojarzenie. Otóż słowo „naród” przypomina mu czasy komunizmu.

Oczywiście każdy ma prawo do skojarzeń takich, jakie mu przychodzą do głowy, choć pewnie są ludzie, którym w latach 1945-1989 bardziej doskwierało wieczne epatowanie przez komunistów przymiotnikami „socjalistyczny” i „internacjonalistyczny” czy wiecznym sojuszem ze Związkiem Radzieckim. Wszystkie te słowa w owej epoce, którą Majcherek wspomina jako czasy szalejącego nacjonalizmu, oczywiście oznaczały zupełnie coś innego niż pierwotnie. Sojusz z ZSRR oznaczał skolonizowanie Polski przez potężnego sąsiada, słowem „internacjonalizm” określano sowiecki imperializm, a za „socjalizmem” stała „gospodarka niedoboru” i powszechna bieda. W podobny sposób zakłamali komuniści słowa „naród” i „patriotyzm”, używane zresztą tylko wtedy, kiedy akurat chcieli się przed Polakami uwiarygodnić.

Czy Janusz A. Majcherek chciał swoim tekstem powiedzieć, że prezydent Lech Kaczyński używa słów „naród” i „patriotyzm” w takim samym znaczeniu i z podobną intencją, jak używał ich Władysław Gomułka? Jeśli tak, to gratuluję błyskotliwości. Ale chciałbym publicyście „Gazety” wytknąć minimalizm. Wszak komuniści używali często także wielu innych słów – właściwie zawłaszczyli cały język polski. Mówili nieustannie o pokoju na świecie i demokracji (często - ludowej, choć w latach 80. była to - ich zdaniem - już coraz bardziej rozwijająca się demokracja bezprzymiotnikowa). Jedną z partii sojuszniczych PZPR nazywano nawet Stronnictwem Demokratycznym.

Szkoda więc, że Majcherek, piętnując prezydenta za użycie słowa „patriotyzm”, nie wspomniał o "haniebnej" nazwie Unii Demokratycznej. I że przy okazji nie napiętnował Leszka Balcerowicza, który jako wicepremier i minister finansów zwykł był mówić w sejmowych wystąpienia o „narodowym budżecie” Polski.