Każda ekipa rządząca w Polsce próbowała poprawić stosunki z Rosją. Zazwyczaj kończyło się to niepowodzeniem. Obecna robi to najpóźniej, bo na koniec czteroletniej kadencji. Żadna poprzednia, rozpoczynając takie próby, nie miała tak złych relacji z Moskwą, bo one prawie nie istnieją. Z rosyjskich VIP-ów Polskę w ostatnich paru latach odwiedził tylko minister kultury, i to nieoficjalnie.
Czytaj także:
Przymiarki do zmian odbyły się na neutralnym terenie – w Finlandii spotkali się szefowie dyplomacji Jacek Czaputowicz i Siergiej Ławrow. A patronuje im i wspiera ich zapomniana nieco instytucja – Rada Europy.
Polska wykonała gest – głosowała za przywróceniem Rosji praw członkowskich w Radzie. Podobnie jak większość państw Zachodu. Rozległa się krytyka. Ekspertka think tanku Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz wyraziła obawy, że może to oznaczać, iż Polska nie jest już sojusznikiem Ukrainy i porzuca dyplomatyczną walkę przeciw moskiewskiej agresji w Donbasie. Pewnie zapomniała, że po rosyjskiej aneksji Krymu, i gdy była już widoczna agresja w Donbasie, odwiedziła Moskwę, będąc wiceministrem spraw zagranicznych. I nawet podkreśliła w rozmowie ze mną, że jej „pobyt w Rosji nie był wbrew polskiej polityce w kwestii ukraińskiej, która jest jednoznaczna". Skąd podejrzenia, że teraz, po rozmowie szefów dyplomacji z okazji szczytu Rady Europy, nie jest jednoznaczna?