Nie będę wymieniał jego nazwiska, bo pewnie mu zależy na tym, by się utrwaliło. Teraz już nie ma wątpliwości, że chciał w symbolicznym dniu, w czasie żydowskiego święta Jom Kippur, zabić Żydów - sam nadawał na żywo swój zamach. Krzyczał: „Źródłem wszystkich problemów są Żydzi”. Nie udało mu się jednak sforsować drzwi do synagogi, w której było 80 wyznawców judaizmu.
W pobliżu żydowskiej świątyni zabił co najmniej dwie osoby, zupełnie przypadkowe, by wywołać jeszcze większy wstrząs w społeczeństwie.
Niezależnie od tego, kim były ofiary śmiertelne, był to antysemicki zamach terrorystyczny. Niemal w środku Niemiec. Wydawało się to niemożliwe. Antysemityzm jest piętnowany, wyklucza. Co nie znaczy, że nie istnieje. Z jakiegoś powodu synagogi, przedszkola żydowskie i szkoły są przecież chronione przez uzbrojonych policjantów. To, że tak musi być w kraju, w którym przed prawie stu laty narodziła się mordercza ideologia antysemicka, jest hańbą, mówiła w 2018 roku kanclerz Niemiec.
Okazało się, że są wyjątki - synagoga w Halle nie była strzeżona i to dniu żydowskiego święta, co jest poważnym zarzutem wobec miejscowej policji.
Zarzutów padnie zapewne więcej. Jak człowiek o takich poglądach może łatwo zdobyć broń? Czy służby wiedzą, ilu jest Niemców, którzy czekali na transmisję zamachu na Żydów? I ilu traktuje terrorystę jak bohatera?