Co się dzieje z polskim konsumentem? Zagorączkował, ale raczej nie jest chory

Dane GUS o sprzedaży detalicznej we wrześniu - wyraźnie słabsze niż miesiąc i rok temu - mocno zaskoczyły ekonomistów. Na diagnozę przyjdzie poczekać, ale wygląda to raczej na przytrucie niż poważną chorobę polskiego konsumenta.

Publikacja: 24.10.2024 16:36

Dane GUS o sprzedaży detalicznej we wrześniu mocno zaskoczyły ekonomistów

Dane GUS o sprzedaży detalicznej we wrześniu mocno zaskoczyły ekonomistów

Foto: Adobe Stock

Na początku tygodnia poznaliśmy zestaw danych z gospodarki Polski za wrzesień. Na minusie w ujęciu rok do roku były wszystkie najważniejsze statystyki: dynamika produkcji przemysłowej, budowlano-montażowej i sprzedaży detalicznej towarów, ale to właśnie te ostatnie dane wzbudziły najwięcej emocji, a wręcz niedowierzania i szoku. GUS zaraportował bowiem spadek aż o 3 proc. rok do roku, podczas gdy konsensus prognoz ekonomistów według ankiety „Rzeczpospolitej” i „Parkietu” wynosił ponad 2 proc. na plusie. Żaden z analityków nie spodziewał się ujemnej dynamiki – której nie widziano w Polsce jeszcze w tym roku. W poprzednich miesiącach, w zależności od miesiąca, sprzedaż detaliczna była o 2,5-6 proc. wyższa niż w analogicznym miesiącu rok wcześniej.

W porównaniu z sierpniem, we wrześniu odnotowano tąpnięcie sprzedaży towarów o 5,7 proc. Za wyjątkiem efektów związanych ze świętami oraz naprawdę szokowych wydarzeń (typu lockdowny) takie wahnięcia się nie zdarzają, a i w pandemii były one rzadkie. Dość powiedzieć, że spadek o 5,7 proc. miesiąc do miesiąca był największy spośród danych wrześniowych od przynajmniej kilkunastu lat. Nie licząc tąpnięć „poświątecznych” wynikających z efektów bazy (duży wzrost sprzedaży przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą i potem spadek miesiąc do miesiąca w styczniu i kwietniu), takiego spadku nie mieliśmy od blisko dziewięciu lat.

Uwagę przyciąga fakt, że spadek sprzedaży o 3 proc. rok do roku i 5,7 proc. miesiąc do miesiąca nie wynikał z wyjątkowego pogorszenia sytuacji w jakiejś konkretnej branży, był raczej rozlany po większości kategorii – od słabo przędących już od dłuższego czasu dóbr trwałych (meble, sprzęt RTV/AGD), poprzez paliwa, po żywność.

Sprzedaż detaliczna ostro w dół. Co się stało?

Powstaje więc pytanie: co się stało? „Problem” polega na tym, że… w zasadzie nic szczególnego. Logicznie, jeden z tropów prowadzi do powodzi, która dotknęła południowy zachód kraju w połowie września. Tyle że mimo wszystko była ona dość ograniczona terytorialne. Na przykład analiza danych kartowych wykonana przez ekonomistów Santander Banku sugeruje, że nie usprawiedliwia to aż takiej skali spadku sprzedaży, nawet uwzględniając pewne defekty tej metody wnioskowania (np. brak wglądu w transakcje gotówkowe).

Czytaj więcej

Sklepy w kropce. Polacy nadal nie chcą wydawać

Z powodzią wiążą się też – sygnalizowane przez GUS – problemy z pozyskiwaniem danych z części obszaru kraju. Urząd zakładał „wprowadzenie odpowiednich rozwiązań organizacyjnych i metodologicznych”. Nie poinformował o żadnych czynnikach, które kazałyby na wrześniowe dane o sprzedaży patrzeć z większą ostrożnością. Niemniej w komentarzach części ekonomistów przebija się wątpliwość, czy na pewno wszystko zostało tu zebrane i policzone bezbłędnie.

Wrześniowe dane o sprzedaży są zagadkowe także dlatego, że tąpnięcie widać wyłącznie w zakupach stacjonarnych. Statystyki sprzedaży przez internet wskazały na wzrost o 4,6 proc. miesiąc do miesiąca i 4,9 proc. rok do roku.

Jest też możliwe, że wrześniowe dane to suma kilku czynników. Po pierwsze – mimo wszystko mniejszej liczby dni w handlu stacjonarnym niż przed rokiem (o 1) i niż w sierpniu (o 2). Po drugie – ciepłego miesiąca, który mógł m.in. przesunąć plany zakupowe w zakresie obuwia i odzieży na kolejne miesiące. Tę tezę niejako zbił jednak w środę Marcin Bójko, dyrektor finansowy LPP, który mówił, że jego firma nie widzi słabości konsumenta, a wręcz „zupełnie inny kierunek”. Po trzecie – częściowo to pewnie efekt wysokiej bazy sprzed roku m.in. na sprzedaży paliw. Ceny przed wyborami były relatywnie niskie na tle uwarunkowań rynkowych, a ostrzeżenia takie, że ten stan nie potrwa długo. To skłaniało do uzupełniania baków, a czasem wręcz do zakupów paliwa „na zapas”.

Czytaj więcej

Polaków stać na coraz więcej. W zamożności w regionach wciąż duże różnice

Być może doszło też do jakiejś formy powszechniejszego „odreagowania” po wzmożonych wydatkach wakacyjnych, prób spięcia budżetów domowych w ryzach. Wprawdzie dane o sprzedaży detalicznej towarów z miesięcy wakacyjnych były też słabsze od oczekiwań ekonomistów (acz jednak wyraźnie dodatnie rok do roku), to jednak szereg danych – np. analizy wydatków kartowych – sugerują, że w naszej konsumpcji coraz większą rolę odgrywają wydatki na usługi.

Przypadek czy początek czegoś złego?

Pytanie „co się stało we wrześniu” jest ważne, ale ważniejsze jest inne, z niego wynikające: czy to, co się stało, ma charakter jednorazowy („wypadek przy pracy”) czy ma jednak jakieś fundamentalne przyczyny? Jeśli to drugie, to byłby to zły sygnał dla naszego wzrostu gospodarczego. Konsumpcja prywatna – której częścią jest sprzedaż detaliczna – jest w tym roku motorem napędowym polskiej gospodarki. W pierwszych dwóch kwartałach rosła w tempie 4,6-4,7 proc. rok do roku, a prognozy ekonomistów dla „Rzeczpospolitej” na kolejne kwartały wskazują na tylko nieco niższą dynamikę (w okolicach 4-4,5 proc. w drugim półroczu oraz niemal 4 proc. w pierwszym półroczu 2025 r.).

Prawdą jest, że żyzny grunt z ostatnich miesięcy dla konsumpcji nieco jałowieje. Niemniej nie jest to zjawisko nagłe (na które można by zwalić winę za wrześniowe dane), a warunki dla wzrostu konsumpcji mimo to pozostają korzystne. Rosnąca inflacja oraz delikatnie opadająca dynamika wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw sprawiły, że przeciętnie wynagrodzenie w firmach urosło we wrześniu realnie o 5,3 proc. rok do roku. To najmniej w tym roku – w jego pierwszej połowie dynamika była tu około 8-9,5-procentowa – niemniej wciąż dużo na tle ostatnich lat, a nawet czasów „przedcovidowych”.

Dane za pierwsze półrocze wskazują zresztą, że w gospodarce narodowej (czyli w firmach, niezależnie od liczby pracowników oraz w sferze budżetowej) przeciętne wynagrodzenie rosło nawet szybciej niż w sektorze przedsiębiorstw (czyli w firmach z minimum 10 pracownikami) – to efekt m.in. podwyżek dla nauczycieli i pracowników budżetówki o 20-30 proc. Jeśli do tego dodamy podwyżkę 500+ do 800+ od stycznia oraz waloryzację emerytur i rent o blisko jedną ósmą w marcu, to powinien się rysować obraz konsumenta, któremu wciąż się poprawia.

Czytaj więcej

Spadek sprzedaży detalicznej w Polsce. „Jeden z najgorszych odczytów, jakie widzieliśmy”

Acz – tu ważne zastrzeżenie – skala tej poprawy będzie już w 2025 r. mniejsza. Płaca minimalna urośnie „tylko” o 8,5 proc. względem obecnej wartości (wobec około 20 proc. w 2024 r.), płace w budżetówce o 5 proc. (względem 20-30 proc. w tym roku), a emerytury o 6,8 proc. Przy inflacji w okolicach 5-6 proc. w pierwszych miesiącach 2025 r. roku i – według dzisiejszych prognoz – zapewne około 3-4 proc. w drugiej połowie roku, realna dynamika dochodów do dyspozycji będzie niższa niż w 2024 r.

Osobną kwestią jest to, czy konsument rosnące dochody przeznacza na konsumpcję, czy wykorzystuje do odbudowania poduszki finansowej. Dane wskazują, że ten drugi czynnik następuje, co jednak nie przeszkadzało w poprzednich miesiącach sprzedaży detalicznej solidnie rosnąć. 

Polacy bardziej pesymistycznie widzą przyszłość, obawiają się m.in. bezrobocia

Trop w sprawie wrześniowej sprzedaży detalicznej mógłby też wieść do nastrojów konsumenckich, ale te akurat według analizy GUS we wrześniu nawet nieco poprawiły się względem sierpnia (oraz rok do roku w przypadku bieżących nastrojów, wyprzedzający wskaźnik na kolejnych 12 miesięcy był na podobnym poziomie co rok wcześniej). Nie powinny więc tłumaczyć dużego spadku w statystyce GUS.

W szerszym horyzoncie widać natomiast stagnację bieżących nastrojów i pewne pogorszenie od początku roku naszych oczekiwań na przyszłość, m.in. z powodu wzrostu obaw o wzrost bezrobocia (a zapewne konkretniej: o utratę pracy). To fakt, że rośnie np. liczba zwolnień grupowych. Z obliczeń „Rzeczpospolitej” wynika, że w ciągu dziewięciu miesięcy 2024 r. pracę w ten sposób straciło prawie 18,5 tys. osób, o ponad 61 proc. więcej niż przed rokiem.

Popyt na pracę pozostaje ograniczony, a w samym sektorze przedsiębiorstw, przede wszystkim w przemyśle, od początku roku (nie tylko na skutek redukcji zatrudnienia lub wymiaru etatów, ale też np. niezastępowania pracowników odchodzących na emerytury) liczba etatów zmniejszyła się o 53 tys. To oczywiście dane, które mogą niepokoić. Niemniej choćby sama skala spadku zatrudnienia w przedsiębiorstwach – o 0,8 proc. względem początku roku (i 0,5 proc. rok do roku), podobnie jak porównanie skali zwolnień z łączną liczbą około 11 mln etatów w Polsce, sugerują, że generalnie w skali kraju sytuacja na rynku pracy pozostaje dobra.

Można spekulować, że obawy o pracę, niepewność geopolityczna i wizja rosnących rachunków za prąd, gaz czy ogrzewanie każą niektórym powściągnąć swoje plany konsumpcyjne, niemniej to wszystko czynniki, które nie powinny nagle załamać sprzedaży detalicznej we wrześniu. 

Te wszystkie dywagacje prowadzą do konkluzji: z wydaniem diagnozy w sprawie polskiego konsumenta należy poczekać i obserwować kolejne dane. To, że we wrześniu zagorączkował, nie musi świadczyć o tym, że zapadł na poważną chorobę. Właściwie niewiele wskazuje na to, żeby tak było, bo inne parametry wskazują, że pozostaje krzepki. Mógł tylko czymś się przytruć lub – acz to wyłącznie nieśmiała hipoteza – coś chwilowo popsuło się w termometrze.

Na początku tygodnia poznaliśmy zestaw danych z gospodarki Polski za wrzesień. Na minusie w ujęciu rok do roku były wszystkie najważniejsze statystyki: dynamika produkcji przemysłowej, budowlano-montażowej i sprzedaży detalicznej towarów, ale to właśnie te ostatnie dane wzbudziły najwięcej emocji, a wręcz niedowierzania i szoku. GUS zaraportował bowiem spadek aż o 3 proc. rok do roku, podczas gdy konsensus prognoz ekonomistów według ankiety „Rzeczpospolitej” i „Parkietu” wynosił ponad 2 proc. na plusie. Żaden z analityków nie spodziewał się ujemnej dynamiki – której nie widziano w Polsce jeszcze w tym roku. W poprzednich miesiącach, w zależności od miesiąca, sprzedaż detaliczna była o 2,5-6 proc. wyższa niż w analogicznym miesiącu rok wcześniej.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Handel
Dyskonty zdobyły rynek, ale klienci mogą mieć mniejszy wybór
Handel
Dyskonty tną ofertę, ale wojna cenowa szybko się nie skończy
Handel
Sieć dyskontów z Malezji otwiera pierwszy polski sklep w Zabrzu
Handel
Polacy mogą zaskoczyć rynek wydatkami w listopadzie
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Handel
Znana sieć sklepów z artykułami wyposażenia wnętrz w tarapatach. Wkroczył sąd