Pakiet jest krytykowany zarówno przez republikanów, jak i przez lewe skrzydło demokratów (chcących dużo wyższych wydatków stymulacyjnych). Ma jednak bardzo duże szanse na przyjęcie przez Kongres, choć może zostać podzielony na dwie lub trzy ustawy.
„Jedyną szansę na współpracę międzypartyjną daje komponent tego pakietu dotyczący transportu. To oznacza, że może on zostać wydzielony, gdyż może nie udać się przyjąć elementów reszty pakietu w tzw. procedurze rekoncyliacji. Będzie to jednak tylko kwestią techniczną, gdyż republikanie raczej nie powinni mieć większego wpływu na całkowitą wysokość wydatków" – pisze Jan Hatzius, ekonomista Goldman Sachs.
Nowy pakiet stymulacyjny Bidena, noszący oficjalną nazwę „Plan dla Amerykańskich Miejsc Pracy" jest rozpisany na osiem lat i przewiduje m.in. wydanie 447 mld dol. na modernizację infrastruktury transportowej, 174 mld dol. na finansowanie aut elektrycznych, 111 mld dol. na infrastrukturę wodociągową, 100 mld dol. na szerokopasmowy internet, 100 mld dol. na modernizację sieci elektrycznych, 213 mld dol. na mieszkalnictwo, 100 mld dol. na budowę nowych szkół, 400 mld dol. na zwiększenie dostępu osób starszych do opieki, 300 mld dol. na wzmocnienie zdolności produkcyjnych przemysłu, 180 mld dol. na badania i rozwój oraz 100 mld dol. na szkolenia zawodowe.
Pakiet ma być finansowany z podwyżek podatków. Administracja Bidena chce m.in., by CIT wzrósł z 21 proc. do 28 proc. (republikanie obniżyli ten podatek w 2017 r. z 35 proc.). Ma zostać też wprowadzony podatek od globalnych zysków korporacji wynoszący 21 proc. Cofnięte zostaną ulgi podatkowe dla spółek z branży paliw kopalnych. W pakiecie Bidena nie pojawiły się jednak żadne wzmianki o zmianach w podatku od zysku kapitałowych.
– Nikt, kto zarabia mniej niż 400 tys. dol. rocznie, nie odczuje zmian w podatkach. Wierzę w amerykański kapitalizm – zarzeka się Biden.