Kilkanaście lat temu sporo mówiło się o celtyckim tygrysie (Irlandii), który w końcu popadł w kłopoty. Później wzorcem gospodarczym była Turcja (dzisiaj ma inflację rzędu 20 proc. i coraz mniej wartą lirę). Dość szybko potrafią upaść europejskie gospodarcze mity. „Rynek" szuka kolejnej ofiary? Pojawia się np. Rumunia.
Ostatnie kilkanaście lat po kryzysie finansowym to okres, kiedy padło kilka mitów. Kraje południa Europy, Turcja czy RPA stały się rynkami podwyższonego ryzyka. Po pandemii gospodarki i rynki finansowe weszły w okres turbulencji. Jesteśmy w bardzo zmiennym i niepewnym otoczeniu. Nie sądzę, aby kraje strefy euro i naszego regionu były specjalnie zagrożone.
W Polsce też sporo się dzieje. Inflacja szaleje, rentowności obligacji rosną, złoty wyrwał się z letargu. Są powody do obaw?
Od dwóch lat mamy do czynienia z rozregulowaniem gospodarki, które na początku powodowało głęboką recesję, później dynamiczne odbicie. Teraz główne wyzwania dotyczą tego, że łańcuchy dostaw nie radzą sobie.
To powoduje problemy w wielu sektorach. Mieliśmy potężne wahania cen surowców, które są jednym z głównych czynników inflacji. Do tego nałożył się kryzys energetyczny w Europie. Ceny gazu wzrosły ponad 100 proc.