Przy odpowiedzialnej polityce pieniężnej tak nie musi być. Generalnie przy kontynuacji polityki PiS grozi nam, że przestaniemy doganiać Zachód. Grozi nam bardzo silne spowolnienie, bo czynniki, od których zależy rozwój, zostały przez PiS osłabione. Obniżono wiek emerytalny, wycofano część beneficjentów 500+ z rynku pracy.
Bardzo dotkliwe jest też pogorszenie warunków ustrojowych i ekonomicznych dla wzrostu produktywności: nacjonalizacje firm, wzrost szkodliwych regulacji i podatków oraz spotęgowanie ryzyka politycznego, które obniża prywatne inwestycje.
Wyniki finansowe wielu dużych firm z udziałem Skarbu Państwa idą jednak na rekord.
Jak ktoś ma pozycję quasi-monopolistyczną, to nietrudno o takie wyniki.
Nie wiem, czy Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński wierzą, że własność państwowa z punktu widzenia rozwoju gospodarki jest równie dobra (a może lepsza) jak prywatna, czyli czy wierzą w socjalizm. Myślę, że Kaczyńskiemu chodzi o władzę, bo tylko przy własności państwowej można ludzi mianować lub wyrzucać. Nacjonalizacja wiąże się z korupcją polityczną. Kupowanie za publiczne pieniądze zwolenników.
Mamy ponad 40 proc. aktywów w znacjonalizowanych bankach. Badania pokazują, że przy takim udziale banków państwowych, poprzez upolitycznienie decyzji kredytowych prędzej czy później następuje kryzys. Tak było w Hiszpanii. Słowenia miała też pokazowy krach państwowych banków. PiS pcha Polskę w sferę zwiększonego ryzyka gospodarczego.
Społeczeństwo jednak to akceptuje. Otrzymuje co miesiąc 500+, zdaje się nie dostrzegać inflacji. Więc chyba jest dobrze.
A jak długo społeczeństwo było zachwycone Gierkiem?
Aż zniknęła szynka.
To jest częściowa odpowiedź. Wchodzimy w sferę płacenia rosnących kosztów polityki, która wielu się podobała. Kosztów ekonomicznych ludzie nie odczuwali, bo PiS miał na początku niebywały fart. Gdy objął władzę pod koniec 2015 r. mieliśmy cykliczne ożywienie w Unii Europejskiej. Podwoił się napływ Ukraińców do pracy w Polsce. To spowodowało, że o miliardy złotych zwiększyła się kasa państwowa, którą następnie przeznaczono na kupowanie sobie głosów. Cuda nie trwają jednak wiecznie. Wchodzimy w fazę, która po ożywieniu covidowym nie będzie dalszym boomem. W naszej gospodarce będziemy mieli narastające koszty tej polityki. Polityki prezesa NBP co do inflacji, a także czynniki demograficzne i kwestie produktywności ważne dla gospodarki. Sygnałem alarmowym powinno być to, że przy całej propagandzie Mateusza Morawieckiego o stopie inwestycji 25 proc., mamy ją poniżej 20. Najważniejsze inwestycje, czyli prywatne, dołują.
Z czego to się bierze?
Głównie ze zwiększonego ryzyka politycznego.
Przedsiębiorcy w ogóle nie inwestują czy nie inwestują w Polsce?
Być może zwiększyły się inwestycje zewnętrzne. Z punktu widzenia rozwoju polskiej gospodarki bardziej się liczą inwestycje w kraju.
Tak jak ludzi głosują nogami i emigrują, tak przedsiębiorcy głosują w ten sposób. Ograniczają inwestycje albo nie inwestują więcej, gdy mają do tego środki finansowe.
Władza przechodzi do kolejnej ofensywy. Co panu się podoba w Polskim Ładzie? Choć jedna rzecz...
Ta nazwa to prymitywny plagiat z Nowego Ładu Roosevelta. Zresztą tamten program w dużej mierze hamował ożywienie gospodarcze w USA w latach 30. A Polski Ład to rosnąca komplikacja systemu podatkowego, zwiększony deficyt finansów publicznych i ich centralizacja kosztem samorządów, czyli władz lokalnych.
Jakie to może mieć konsekwencje?
Jeżeli celem jest wzmocnienie sił rozwojowych, to jest krok wstecz. Ludzi trzeba rozliczać z tego, co robią dla gospodarki na dłuższą metę i nie oszukują społeczeństwa, twierdząc, że przejściowe korzyści są rezultatem długofalowej strategii. Prawie wszystkie organizacje reprezentujące przedsiębiorców były krytyczne i wzywają, żeby nie wprowadzać Polskiego Ładu w życie.
Przedsiębiorcy są bardziej zainteresowani perspektywami rozwoju swoich firm niż inni ludzie, którzy mniej się tym zajmują. To bardzo istotny sygnał ostrzegawczy.
Centralizacja i odebranie decyzyjności, a zwłaszcza pieniędzy z samorządów to ryzyko?
Generalnie za rządów PiS mamy do czynienia z pełzającym zamachem stanu, czyli zmianą ustroju przy jednoczesnej propagandzie, że nic się nie zmienia. Na tym polega oszustwo.
Z punktu widzenia ustroju polityczno-gospodarczego najważniejszą zmianą w Polsce było przejście od socjalizmu do kapitalizmu, czyli od monopolu własności państwowej do dominacji własności prywatnej i rynku. Bez tego nie mielibyśmy ani rozwoju gospodarki, ani demokracji. Drugą doniosłą reformą rozpoczętą przez rząd Mazowieckiego była decentralizacja państwa poprzez stworzenie niezależnych władz lokalnych, nazywanych u nas samorządem. Pod rządami PiS mamy nacjonalizację i wzrost regulacji, które uderzają w pierwszą ustrojową reformę oraz odbieranie kompetencji i środków samorządom, co bije w drugą przemianę ustrojową.
Jakie cywilizacyjne konsekwencje może mieć taka zmiana? Władza deklaruje, że będzie stwarzała więcej możliwości małym miejscowościom, wsiom itd. Jest to w stanie powstrzymać przechodzenie ludzi z małych miejscowości do dużych miast, gdzie się więcej zarabia?
Sam kierunek jest zły. Istota PRL polegała na odgórnym rozdawnictwie, również między władze lokalne. To jest krok w tym kierunku.
Czy widzi pan ryzyko, że „dobre" dla władzy centralnej samorządy dostaną dużo, a te „niedobre" – mało?
Polityczne rozdawnictwo rzadko daje dobre wyniki. Rzadko wynika ze szlachetnych motywów, a nawet jeśli są, to na niekorzyść centralizacji działa brak wiedzy u rozdających oraz zamienianie innych w petentów. Ludzie podejmują lepsze decyzje, jeżeli bardziej ich to dotyczy. Klasyczny argument na rzecz decentralizacji w państwie jest taki, że dzięki niej politycy są bliżej wyborców.
Czy można połączyć wszechobecną inflację z Polskim Ładem? Czyli: odbierzemy trochę klasie średniej i przesuniemy to w stronę twardego elektoratu.
Inflacja wynika z niezależnej działalności Adama. Glapińskiego i jego kolegów z RPP. Wyrażało się w tym lekceważenie konstytucyjnej odpowiedzialności za stabilność pieniądza w Polsce, a w to miejsce większa dbałość o partyjne cele. A Polski Ład, jak powiedziałem, to nie jest strategia rozwoju gospodarki, ale wynik politycznych kalkulacji PiS.
Jednak zysk NBP rośnie, rezerwy walutowe rosną, złoty jest w miarę stabilny, w skarbcu przybywa złota.
Nie spodziewałem się, by jakikolwiek prezes NBP reklamował się w mediach, jakim jest dobroczyńcą, bo tyle złota sprowadził do kraju. Ale ludzi to mało obchodzi. Za to słusznie przejmują się inflacją.
Złoto jest dobrym aktywem rezerwowym?
W jakichś ilościach tak, ale przecież nie ma już na świecie walut opartych na złocie.
Dużo ostatnio mówi się o raporcie, którego współautorem był profesor SGH Zbigniew Krysiak. Chodzi o bilans korzyści i strat obecności Polski w UE. Jak pan skomentuje ten raport?
Nawet Patryk Jaki wycofał się już z tej bzdury. W różnych zawodach są różni ludzie. Tytuł profesora nie jest gwarancją ani intelektu, ani jakości. Autorzy tej cudacznej analizy zapisali się w historii. Wszystkie rzeczowe analizy wykazały fałsz wyliczeń Krysiaka i Grossego. A przecież korzyści uczestnictwa Polski w UE nie ograniczają się do finansów. Dla Polski to cywilizacyjna zmiana. Jesteśmy częścią zjednoczonej Europy i jesteśmy jej obywatelami. Nie potrzebujemy wiz i paszportów. Nasze towary i usługi mogą swobodnie konkurować na wielkim, unijnym rynku. Dzięki UE jesteśmy bardziej bezpieczni. Można sądzić, że UE broniłaby, nie militarnie, ale np. sankcjami ekonomicznymi w razie zagrożenia ze strony jakiegokolwiek agresora. W warunkach Polski jest to o wiele ważniejsze niż w przypadku Wielkiej Brytanii. Powiem tak: każdy, kto działa w kierunku wyprowadzenia Polski z UE, jest zdrajcą.
Obawia się pan scenariusza polexitu? Czy to fake news, jak mówi premier Morawiecki?
Najbardziej się obawiam, gdy premier Morawiecki czemuś zaprzecza.
Nie boi się pan, że taki scenariusz zrealizuje się „niechcący", jak w Wielkiej Brytanii?
Tam, przed referendum, nikt się nie spodziewał, że taki może być rezultat. Trzeba to traktować jako sygnał ostrzegawczy. Pamiętajmy, że dla Polski uczestnictwo w UE jest o wiele ważniejsze niż dla Wielkiej Brytanii. Trzeba umacniać poparcie polskiego społeczeństwa dla UE.
Francuski prawnik Laurent Pech powiedział, że de facto PiS próbuje wyprowadzić Polskę z europejskiej wspólnoty prawa, jednocześnie głosząc, że nic takiego się nie dzieje i dążąc do dalszego czerpania korzyści finansowych z UE. Myślę że Unia nie może się zgodzić na destrukcję swojego filaru, a mianowicie praworządności, a w tym niezależności sędziów. Po stronie polskiego społeczeństwa jest tylko jedna dobra odpowiedź: dużo większa, zorganizowana mobilizacja w obronie tego, o czym nie mogliśmy nawet marzyć w PRL. Wszystkie sondaże pokazują, że PiS opiera się na mniejszości.
Gdzie dzisiaj szukać sprzymierzeńców w UE i polityce zagranicznej Polski?
Antypolskim szaleństwem Kaczyńskiego jest to, że nasi główni strategiczni sojusznicy Stany Zjednoczone i UE są dla PiS głównymi wrogami. Do tego dochodzi konflikt z Czechami. Co do Rosji i jej wewnętrznego reżimu nie słyszę z ich strony żadnej krytyki.
Jak ocenia pan prawdopodobieństwo reakcji KE czy całej UE i przykręcenia kurka z pieniędzmi?
Wyobraźmy sobie, że wchodzimy do ważnego klubu, z czego czerpiemy korzyści, ale zobowiązujemy się do przestrzegania jego reguł: nie będziemy pluć na podłogę i upijać się. A robimy to. Co wtedy zrobią inni członkowie klubu?
Wyproszą nas z dobrej „restauracji"?
Formy nietolerowania są różne. Większość Polaków je zrozumie, gdyż nie podziela antyunijnego nastawienia rządzącej koalicji.
Przez 30 lat byliśmy świadkami postępującej globalizacji, która pomagała opanować tendencje inflacjogenne. Ile by się pieniędzy nie wyemitowało, to była wielka fabryka pt. Chiny i Azja, z tanią siłą roboczą.
Gospodarczy awans Chin zapoczątkowany na przełomie lat 70. i 80. wynikał z porzucenia przez nie socjalizmu, czyli monopolu własności państwowej i odegrał ogromną rolę w światowej gospodarce. Ale Chiny nie zastąpią zdyscyplinowanej polityki pieniężnej na Zachodzie i – tym bardziej – w Polsce.
Ale następuje chyba defragmentaryzacja świata ze względów politycznych.
Na razie tego nie dostrzegam. Jak się czytało analizy politologiczne, to miało się wrażenie, że nie da się przezwyciężyć protekcjonistycznych tendencji. A jednak świat się zglobalizował, co dało ogromne korzyści biedniejszym i bogatszym. To ogromne osiągnięcie. Nie dostrzegam wyraźnych sygnałów cofania się.
Ale mamy tarcia między Chinami i Stanami Zjednoczonymi.
To jest raczej sprawa zobowiązań i interesów politycznych. W sferze faktów nie mamy cofania się globalizacji i bardzo dobrze.
Chiny są ogromnym beneficjentem globalizacji. Sukces Chin polega na tym, że przeszły od socjalizmu do kapitalizmu. W odróżnieniu od innych wielkich krajów, Chiny otworzyły się na świat i stały się fabryką świata.
To na koniec: gdzie teraz szukać na świecie czarnego łabędzia, globalnego czynnika ryzyka, który znów wszystko wywróci do góry nogami?
Tego nikt oczywiście nie wie. Z punktu widzenia konfliktów między narodowych ryzykowne działania mogą wyjść z Chin, bo mają największy potencjał i mogą łatwo mobilizować chiński nacjonalizm. Nigdy też nie wiadomo, co zrobi Putin. To jest argument za tym, by Polska trzymała się zachodnich sojuszy i umacniała się wewnętrznie.
CV
Leszek Balcerowicz jest profesorem Szkoły Głównej Handlowej, twórcą programu reform gospodarczych w Polsce rozpoczętych po upadku komunizmu w 1989 r. Był wicepremierem i ministrem finansów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego oraz Jana Krzysztofa Bieleckiego (lata 1989–1991), a także Jerzego Buzka (1997–2000). W latach 2001–2007 był prezesem Narodowego Banku Polskiego.