Przekonywali o tym wczoraj podczas imprezy zorganizowanej przez UCLA Anderson School of Management w Beverly Hills, której są absolwentami. Obaj zarządzają aktywami o łącznej wartości 5,8 biliona dolarów.
Dla Grossa to co dzieje się w Waszyngtonie to widowisko zorganizowane przez polityków, aby podbić ich notowania w oczach opinii publicznej.
Brak porozumienia republikanów i demokratów w Kongresie doprowadził już do częściowego paraliżu administracji rządowej i pojawiło się niebezpieczeństwo niewypłacalności Stanów Zjednoczonych. 17 października skończą się możliwości zaciągają kredytu przez państwo, a Departament Skarbu ostrzega, że jeśli Kongres nie podniesie limitu zadłużenia wynoszącego obecnie 16,7 biliona dolarów spowoduje to katastrofalne konsekwencje, które mogą być odczuwalne przez dziesięciolecia.
Gross i Fink podtrzymują opinię, że Stany Zjednoczone są najlepszym miejscem do inwestowania, ale pierwszy z nich zastrzegł, że nie podejmowałby niepotrzebnego ryzyka angażując się na rynku aktywów o wyższej rentowności. - Inwestowałbym ostrożnie i względnie krótkoterminowo rezygnując z potencjalnie wyższej rentowności - oświadczył Gross. Spodziewa się, że stopy procentowe będą na niskim poziomie przez następne dwa, trzy lata. - Żyjemy w świecie sztucznie skompresowanych stóp procentowych, a zatem i sztucznie skompresowanych stóp zwrotu - wskazywał ten znany zarządzający.
Fink uważa, że przewaga rynków wschodzących pod względem kosztów pracy zmniejsza się. Jego zdaniem przemysł północnoamerykański zyskuje przewagę z powodu niskich kosztów energii. Współzałożyciel BlackRock, którego aktywa wynoszą 3,86 biliona dolarów, pochwalił prezydenta Meksyku Enrique Pena Nieto za decyzję o otwarciu rynku naftowego, gdyż może to spowodować inwestycyjny boom. - Z pewnością Meksyk jest na progu prawdziwej rewolucji - przekonywał Fink w Beverly Hills.