Rz: „Paryż i dziewczyna" to film o młodej kobiecie zrealizowany przez młodą kobietę. Bardzo pokoleniowy. Jaka jest generacja urodzona w latach 80.? Kim jesteście? Czego chcecie?
Léonor Sérraille: Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Ale myślę, że w naszym życiu wszystko jest trochę bardziej skomplikowane niż w życiu naszych rodziców. Jesteśmy generacją, która dostała wiele obietnic bez pokrycia. Poprzednie pokolenie miało w sobie dużo optymizmu. My wchodziliśmy w życie w okresie kryzysu ekonomicznego, narastającego terroryzmu, coraz istotniejszych społecznych podziałów i niepewności. Moi rodzice pracowali, nie mając studiów. My możemy mieć kilka dyplomów i nie znaleźć dobrej, stabilnej posady. Mamy więc w sobie niepokój. Może nawet czasem wpadamy w rodzaj paniki. Cierpimy na depresje, chodzimy do psychoterapeutów. Ale też staliśmy się twardsi. Uczymy się walczyć.
Pani bohaterka po nieudanym związku chce stworzyć siebie od nowa. Stać się niezależna, samodzielnie budować własne życie.
Ona dziesięć lat, między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia, gdy zwykle tworzymy siebie, spędziła z mężczyzną. Żyła w jego cieniu, jego światem. Po rozpadzie związku czuje się zagubiona. Określenie „młoda, wolna kobieta" jest dla niej obce i niezrozumiałe. Ale rzuca się w wir Paryża i chce być wreszcie sobą. Walczy o to każdego dnia. Musi popełnić własne błędy i podjąć własne decyzje. Coraz bardziej świadomie. Dziennikarze czasem pytają mnie, czy Paula jest siostrą nowojorskiej Frances Ha. W pewnym sensie tak. Ale Greta Gerwick w filmie Noaha Baumbacha śmieszyła widzów i rozbawiała. Ja chciałam, żeby widzowie śmiali się nie z Pauli, lecz razem z nią.
Pani bohaterka mówi: „Paryż nie lubi ludzi". Pani kiedyś też, jak ona, przyjechała do tego miasta. Nie było przyjazne?