Harry Potter i Insygnia Śmierci: efekty na Oscara

Jestem mugolem i dotychczas byłem odporny na urok Harry'ego Pottera, ale muszę przyznać, że ostatni odcinek filmowej sagi to najlepsza część cyklu.

Aktualizacja: 14.07.2011 21:41 Publikacja: 12.07.2011 23:42

"Harry Potter i Insygnia Śmierci. Część 2"

"Harry Potter i Insygnia Śmierci. Część 2"

Foto: east news/Warner

Przypomnijmy: seria o Harrym miała czterech reżyserów. Począwszy od ekranizacji piątego tomu pałeczkę w sztafecie twórców przejął David Yates. Zdolny rzemieślnik, ale w przeciwieństwie choćby do Alfonso Cuarona (sfilmował część trzecią) czy Mike'a Newella (część czwarta) bez ambicji odciśnięcia na filmach o Potterze własnego piętna. Yates wszedł w rolę sprawnego ilustratora powieści J. K. Rowling, zdobywając uznanie zakochanych w książkach pisarki fanów, ale zniechęcając do sagi o czarodzieju z Hogwartu mugoli.

I nagle w ostatniej odsłonie – „Harrym Potterze i Insygniach Śmierci. Część 2" jakby pozbył się wszelkich zahamowań. Swoboda inscenizacyjna i rozmach robią chwilami piorunujące wrażenie. Zwłaszcza, jeśli ktoś wybierze się na seans do kina Imax. Yates chyba wreszcie zrozumiał, że jest reżyserem filmowej sagi wszechczasów i nie wypada mu być jedynie poprawnym wyrobnikiem.

Wiele scen z ostatniej części przygód Harry'ego zasługuje na Oscara w kategorii "najlepsze efekty specjalne". Począwszy od wyrwania się białego smoka ze skarbca banku Gringotta na ulicy Pokątnej po finałową bitwę w Hogwarcie między zastępami lorda Voldemorta a Harrym i adeptami akademii czarodziejów.

Takim mugolom jak ja, sceptycznie nastawionym do bajek, wokół których panuje marketingowo-medialny szał, ten film spodoba się także z innego względu. Yatesowi udało się bowiem przekonująco uwypuklić to, co w powieściach Rowling jest najcenniejsze – niebanalny związek między dobrem a złem.

W sztampowych bajkach zło jest groźną, ale zewnętrzną siłą, którą krystalicznie czysty bohater zwalcza z łatwością. Rowling łamie ten schemat. U niej życie Harry'ego i Voldemorta to jakby awers i rewers jednego losu. Obaj są skrzywdzonymi sierotami, które zaznały niewiele miłości, ale za to zbyt szybko poznały smak pogardy i cierpienia. Tyle, że Harry nie pozwolił, by - mimo doznanych upokorzeń – jego psychiką zawładnęły mroczne popędy. Natomiast Voldemort dał im upust, siejąc strach, manipulując ludźmi. W filmie Yatesa – tak jak w książce – granica między gotowością do ofiarności dla dobra wspólnoty, a butą i skrajnym egoizmem jest niezwykle cienka.

Jako zdeklarowany mugol muszę jednak odrobinę ponarzekać. Dramaturgia „Harry'ego Pottera i insygniów śmierci. Części 2" szwankuje. Tak jak w poprzednim odcinku Harry za długo bawi się w ślamazarnego detektywa szukającego horkruksów (zaklętych w przedmiotach cząstek duszy Voldemorta). Dopiero retrospekcje w trakcie batalii z siłami ciemności budują emocjonalną więź z bohaterem. Gdyby jeszcze grający główną rolę Daniel Radcliffe pokazał, że poza miną „w okularach lub bez" ma w zanadrzu także inne środki wyrazu...

Przypomnijmy: seria o Harrym miała czterech reżyserów. Począwszy od ekranizacji piątego tomu pałeczkę w sztafecie twórców przejął David Yates. Zdolny rzemieślnik, ale w przeciwieństwie choćby do Alfonso Cuarona (sfilmował część trzecią) czy Mike'a Newella (część czwarta) bez ambicji odciśnięcia na filmach o Potterze własnego piętna. Yates wszedł w rolę sprawnego ilustratora powieści J. K. Rowling, zdobywając uznanie zakochanych w książkach pisarki fanów, ale zniechęcając do sagi o czarodzieju z Hogwartu mugoli.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP