Buenos Aires, rok 2010. Irina Werning jest fotografką, zajmuje się przede wszystkim klasycznie pojętym dokumentem. Przez kilka ostatnich lat mieszkała w Londynie, pracowała w ośrodku badania opinii społecznej i uczyła się reportażu u nestora gatunku Colina Jacobsona. Zrealizowała kilka klasycznych projektów – m.in. o małych szkołach w Andach. Odnosiła spore sukcesy – wzięła udział w organizowanych przez World Press Photo warsztatach Joop Swart Masterclass. – Fotografia była dla mnie przede wszystkim przepustką, która pozwalała mi dostać się do życia innych ludzi, przyglądać się rzeczom, do których bez aparatu nie miałabym dostępu – mówi. W Buenos Aires zadomawia się na nowo, odświeża stare znajomości i przyjaźnie.
Znajomy zwraca się do niej z typową prośbą o przysługę: czy mogłaby zeskanować zdjęcia ślubne jego rodziców. Werning ma czas, skanuje. Kilka dni później, spacerując z tym właśnie znajomym, fotografka przypadkowo przechodzi przez ulicę, na której wykonano jeden ze ślubnych portretów. Nic się na niej nie zmieniło – nie powstały żadne nowe budynki, starym nie zmieniono kolorów elewacji. Scena jest uderzająca. – Pomyślałam, że można byłoby dokładnie powtórzyć kadr sprzed 30 lat. Ustawić bohaterów, ubrać i upozować ich identycznie jak na oryginalnym zdjęciu, znaleźć podobne światło. Zauważylibyśmy sprawy, których gołym okiem nie widać. Sprawdzilibyśmy, czy pomimo powierzchownych zmian w ludziach została ta sama energia, jakaś psychologiczna esencja – wspomina Irina Werning. Znajomy od razu dzwoni do swojej mamy, ta jednak nie chce się zgodzić. Jest bardzo kategoryczna; ślubna sukienka ze zdjęcia odsłaniała jej kolana, a teraz jako dorosła kobieta nie chce już pokazywać nóg. Werning przywiązuje się jednak do pomysłu. – Uwielbiam stare zdjęcia, a wiem, że wbrew pozorom dosyć szybko giną, drugie pokolenie raczej już nie dba o nie. Chciałam złożyć im hołd, dać drugie życie – mówi.
Chętny do eksperymentu z powrotem do przeszłości okazuje się być uniwersytecki przyjaciel Werning – muzyk Pancho. Z jego rodzinnego albumu wybierają klasyczne zdjęcie zrobione przez szkolnego fotografa. Decyduje przede wszystkim dziwna mina modela – coś, co trochę przypomina uśmiech. – Pancho nienawidził swoich okularów, ciągle zakopywał je w ogrodzie i mama za karę kupowała mu coraz brzydsze. Podczas sesji fotograf kazał mu się uśmiechać, a on cały czas myślał o swoich brzydkich okularach. Pomyślałam, że odtworzenie takiej miny będzie niezłym wyzwaniem.
Jako fotografka dokumentalna Werning przyzwyczajona jest raczej do zapisywania zastanej rzeczywistości, a nie kreowania osadzonych w innej epoce planów zdjęciowych. Mierzy się z nieznanymi wcześniej problemami. – Rekwizytów szukałam w sklepach vintage i na targach staroci, w poszukiwaniu szkolnego krawatu z epoki obdzwaniałam wszystkie szkoły w okolicy – wspomina. W kilka dni udaje jej się skompletować wszystkie akcesoria. Sesja odbywa się na balkonie fotografki. – Byłam trochę zdenerwowana – w jednym kadrze musiałam połączyć flesz i światło słoneczne. Poza tym było strasznie gorąco, Pancho bardzo się pocił, a oczywiście pracowaliśmy bez makijażu – mówi dzisiaj. Pomimo przeszkód rezultatem jest rzadko spotykany szczery śmiech. Wiedzeni przykładem Pancho znajomi Werning również wykonują skok w stare czasy. Kiedy fotografka umieszcza zdjęcia na swojej stronie internetowej, rusza lawina. Do dzisiaj Werning wykonała ponad 200 portretów w 30 krajach.
Kuba Dąbrowski co tydzień pisze o rzeczach, które mogłyby być uznane za sztukę, ale są też częścią codzienności. O zdjęciach, plakatach, reklamach, okładkach książek i płyt, logotypach.