Lubi pan wracać do klasyki kina?
Nie należę do ludzi nowych mediów, jestem raczej oldschoolowy. Lubię kino awangardowe, ale mam coraz większą potrzebę wracania do rzeczy ponadczasowych. Poza tym jestem już w takim momencie życia, w którym chcę czasem sięgnąć po coś uniwersalnego. A klasyka zawsze była mi bliska. Pokazywałem ją już na Warszawskim Festiwalu Filmowym w latach 80. XX wieku, potem na innych moich imprezach. Dziś z ogromną przyjemnością wracam do obrazów, które były dla mnie w różnych momentach życia ważne i przetrwały próbę czasu.
Co znajduje pan w tych starych filmach?
Życiowe doświadczenie zmienia odbiór sztuki. Jako dwudziestolatek oglądałem filmy bardziej emocjonalnie. Pamiętam na przykład, że „Człowieka słonia” Davida Lyncha zobaczyłem trzy razy w ciągu jednego dnia. I ten film został mi w głowie. Lynch nie był wtedy znany, a ja dostrzegłem w nim takiego trochę odmieńca podobnego do mnie. Dziś niektóre z moich dawnych urzeczeń rozczarowują, ale wiele przetrwało próbę czasu. Kanon też się zresztą zmienia. „Sound and Sight” co dziesięć lat przygotowuje listę filmów wszech czasów. Kiedyś były na niej klasyki, takie jak „Obywatel Kane”, dzieła Kurosawy, Bergmana, Felliniego. Na ostatniej pojawiły się nowe nazwiska, na przykład Chantal Akerman. Głosują młodsi ludzie, dochodzą nowe dzieła, ale te najstarsze, bardzo uniwersalne, też się wciąż bronią.
Inne festiwale też przypominają stare filmy.
To prawda, klasyka dostała drugie życie. Kiedyś archiwa nie chciały wypożyczać kopii, bo bały się uszkodzeń w czasie transportu. Teraz coraz więcej dzieł jest łatwo dostępnych. Nawet w Polsce mamy już cyfrowe kopie ponad 600 tytułów. Także dlatego mnożą się przeglądy starych filmów. Jeżdżę na takie imprezy do Bolonii, Lyonu, Budapesztu, Pragi.
Pana festiwale słyną z młodej widowni. I podobnie jest na Timeless Film Festival, mimo że dzisiaj klasykę można już wyszukać w sieci.
Na Nowych Horyzontach zawsze ją pokazywaliśmy i cieszyła się coraz większym zainteresowaniem młodych widzów. W ubiegłym roku pokazywaliśmy na Timeless kostiumowe filmy Viscontiego, które na wielkim ekranie po prostu lśniły. Obrazy Chaplina czy Keatona łatwiej obejrzeć na komputerze, a jednak w czasie ich projekcji sala kina Muranów była nabita po brzegi. Widzowie przyznawali, że na dużym ekranie wyglądają inaczej, a dyskusja na ich temat trwała dwie godziny. Poza tym w kinie przeżywa się zupełnie inne emocje. Na Timeless Film Festival widziałem w ubiegłym roku babcie i dziadków, którzy przychodzili na seanse z wnukami.