Ove dopiero dobiega sześćdziesiątki. Ale wygląda na starszego. I czuje się starszy. Niedawno pochował żonę, z którą spędził całe życie. A dwóch młodych menedżerów właśnie wyrzuca go z pracy, którą wykonywał przez kilkadziesiąt lat.
Ove traci ochotę do życia. Codziennie odwiedza grób żony. „Niedługo się spotkamy" – zapewnia. Wkłada najlepszy, jasnogranatowy garnitur i próbuje popełnić samobójstwo. Tyle że zawsze coś mu w ostatniej chwili przeszkadza.
Bohater filmu Hannesa Holma, nominowanego do Oscara i wyróżnionego w 2016 roku przez Europejską Akademię Filmową nagrodą w kategorii jako najlepsza komedia, mieszka w małym szwedzkim miasteczku. Na osiedlu, gdzie wszyscy dobrze się znają, uchodzi za starego tetryka, stale coś ma komuś za złe, nie pozwala parkować samochodów przed swoim obejściem. Tak jest do chwili, gdy do pobliskiego domu wprowadza się małżeństwo imigrantów z dwiema córeczkami. Pogodna i radośnie nastawiona do świata, spodziewająca się trzeciego dziecka Parvaneh, nie zważając na humory Ove, zaczyna się do niego zbliżać.
W zgorzkniałym człowieku powoli, bardzo powoli, coś zaczyna się przełamywać. Nawet jeśli nie chce się do tego przyznać sam przed sobą, życie się do niego uśmiecha. Na zgliszczach wszystkiego, co stracił, powstaje jakaś nowa wartość. Przyjaźń, serdeczność, uśmiech.
Późne romanse
Jeszcze 15, 20 lat temu „Dwaj zgryźliwi tetrycy" Ronalda Petriego z Jackiem Lemmonem i Walterem Matthauem czy „Schmidt" Alexandra Payne'a z Jackiem Nicholsonem to były wyjątki. Dzisiaj coraz częściej starość staje się tematem kina. Od dekady filmy o starych ludziach nikogo już nie dziwią. Zachodnie społeczeństwa się starzeją. Amerykanie zaczynają liczyć tzw. siwe dolary.