Na ten film przyszło nam poczekać półtora roku. Miał wejść na ekrany w marcu 2020 roku. Pandemia wsadziła go na półkę. Producenci i dystrybutorzy ustalili kolejną datę: listopad 2020, potem podali kolejną: kwiecień 2021. Ale Covid wciąż nie odpuszczał. Premierę przesuwano jeszcze dwa razy. I wreszcie jest. Na czerwonym dywanie zjawiła się cała ekipa. Oczywiście współczesny, zmęczony, czasem wręcz przegrany agent 007 czyli Daniel Craig, który zapowiedział już, że to jego ostatni występ w tej roli. Zapytany o najmilsze wspomnienia, o to, za czym będzie tęsknił po wycofaniu się z produkcji, odpowiedział: „Za wspaniałymi ludźmi, z którymi pracowałem, którzy są najlepsi w tym biznesie”. Razem z Craigiem przed Albert Royal Hall paradowali aktorzy: Rami Malek, Lea Seydoux, Lashana Lynch, Ana de Armas, Ben Whishaw i Naomie Harris, reżyser Cary Joji Fukunaga, Billie Eilish, której tytułowa piosenka „No Time To Die” zdążyła już zdobyć nagrodę Grammy. Byli producenci Barbara Broccoli i Michael G. Wilson, a także przedstawiciele MGM i Universalu. I wszyscy oni żegnali Craiga. „On stworzył Bonda, którego może zaakceptować moja generacja” - stwierdziła Seydoux. „Będzie nam go brakowało – dodawał Wilson. – On zagrał bohatera, ale wlał w niego dużo człowieczeństwa”.