Powrót do złych ulic

Danny Boyle, twórca filmu „Slumdog. Milioner z ulicy”, jest w tym roku zdecydowanym faworytem oscarowego wyścigu

Publikacja: 20.02.2009 23:44

Danny Boyle na planie filmu „Slumdog. Milioner z ulicy”

Danny Boyle na planie filmu „Slumdog. Milioner z ulicy”

Foto: Fotorzepa

Zaczynał karierę jako reżyser niszowych, kontrkulturowych filmów, po czym – kupiony przez wielkie amerykańskie studia – stał się specjalistą od hollywoodzkich przebojów. Powtarza, że najważniejsza w kinie jest wiarygodność, ale nakręcił obrazy o aniołach, astronautach przyszłości i epidemii spowodowanej przez wirus, który zabija połowę brytyjskiej populacji.

Dzisiaj stara się pogodzić wodę z ogniem. Jego „Slumdog. Milioner z ulicy” to film z ambicjami, który triumfalnie kroczy przez ekrany świata.

Boyle opowiedział historię młodego Hindusa, który idzie jak burza w telewizyjnym show „Milionerzy”. Wszystkiego, co wie, nauczyło go życie. Bardzo ciężkie, spędzone w slumsach. Główny wątek filmu razi naiwnością, teza, że ulica może wykształcić intelektualistę obeznanego w historii sztuki i literatury, wydaje się wątpliwa i naciągana. Ale tło filmu jest niebywałe.

– Dziennikarze mnie pytają, czy nie bałem się kręcić w najbiedniejszych dzielnicach Bombaju – mówi Danny Boyle. – Ani przez chwilę. Indie z daleka wyglądają groźnie. W rzeczywistości są bardzo przyjazne. Mieszkańcy slumsów potrafią być ciepli i pomocni. Oczywiście pod warunkiem że wkracza się na ich terytorium z właściwą osobą. Z jednym z nich. A my tak właśnie zrobiliśmy. I zapracowaliśmy na zaufanie Hindusów. Oni wiedzieli, że nie chcę portretować slumsów jak w krzywym zwierciadle, że próbuję je pokazać oczami człowieka, dla którego są one po prostu domem.

Boyle twierdzi, że praca nad „Slumdogiem...” była dla niego wielkim przeżyciem:

– Dużo się nauczyłem. Może nawet nie o Bombaju. O sobie. O własnej tolerancji, a właściwie nietolerancji i zamknięciu. Hindusi nie rozdzielają światów. Bieda współgra tam z bogactwem, wyrafinowanie z prostotą, starość z młodością, tradycja z nowoczesnością. Myślę, że otarcie się o ten kraj zmienia człowieka.

Danny Boyle, zanim trafił z ekipą „Slumdoga”do Bombaju, przeszedł długą drogę. Syn emigrantów z Irlandii wychował się w robotniczym Manchesterze, w katolickiej rodzinie. Do 13. roku życia wierzył, że zostanie księdzem. Taką przyszłość zaplanowali mu rodzice. Jako jedyny w rodzinie mógł pójść tą drogą, bo poza nim państwo Boyle mieli tylko dwie córki. Ojciec załatwił mu już nawet miejsce w seminarium.

– To szkolny ksiądz zauważył, że religia niezbyt mnie interesuje – przyznaje Boyle. – Nie wiem, czy chciał mnie uchronić przed losem księdza, czy raczej Kościół przed takim facetem jak ja. W każdym razie poradził mojej matce, by z ostateczną decyzją poczekać, aż skończę 18 lat.

A w tym wieku Boyle chciał już służyć innemu Bogu: sztuce. Nie wychodził z kina. Dzięki swojemu nauczycielowi angielskiego, panu Unsworth, o którym lubi wspominać w wywiadach, pokochał teatr. Zaczął studiować dramat na uniwersytecie walijskim, potem dołączył do awangardowego Joint Stock Theatre Company, aż wreszcie został dyrektorem artystycznym Royal Court Theatre. Jak sam twierdzi, tam właśnie nabrał szacunku dla słowa pisanego, zaczął szukać interesujących, niekonwencjonalnych tekstów. Wyreżyserował kilka sztuk Sary Kane i Howarda Brentona.

[srodtytul]Kuracja wstrząsowa[/srodtytul]

Potem na czas jakiś związał się z telewizją, gdzie trzaskał kolejne odcinki seriali. I może utknąłby tam na dłużej, gdyby nie spotkał operatora Briana Tufano. To razem z nim oraz z pisarzem Johnem Hodgem i producentem Andrew Macdonaldem zrealizował dwa niezwykłe, kontrkulturowe filmy: „Płytki grób” i „Trainspotting”.

Dla wielu kinomanów Boyle na zawsze pozostanie twórcą przede wszystkim tych dwóch tytułów. Pierwszy z nich jest połączeniem thrillera, komedii i dramatu psychologicznego. To opowieść o trójce młodych ludzi, którzy w swoim mieszkaniu znajdują trupa, a obok niego walizkę pełną pieniędzy. Zakopują ciało i zatrzymują fortunę. Tymczasem dwaj wspólnicy zamordowanego szukają walizki i w okrutny sposób mordują wszystkich podejrzanych o jej zagarnięcie.

Jednak w „Płytkim grobie” porażają nie kubły czerwonej farby zalewające ekran. Film Boyle’a najokrutniejszy jest w warstwie psychologicznej. Pokazuje zwyczajnych ludzi, w których pod wpływem chciwości rodzą się demony. W tym filmie nie ma niewinnych i szlachetnych, nikt zresztą nie rozprawia na temat moralności. Bohaterowie po prostu poddają się instynktom – wnioski musi wyciągać sam widz.

Jeszcze więcej Boyle wymaga od swojej publiczności w „Trainspotting”. Ten film-prowokacja jest opowieścią z marginesu. A jednak zrobiony jest tak, że stawia wszystkie najważniejsze pytania. Jego bohaterowie to męty żyjące poza nawiasem „normalnego” społeczeństwa – bezrobotne ćpuny kradnące po to, by zdobyć pieniądze na narkotyki, awanturnicy, faceci na pierwszy rzut oka bez wartości. Ludzie, którzy – choć pochodzą z różnych środowisk – nie są w stanie wyrwać się z zaklętego kręgu melin i własnego towarzystwa.

O takich nakręcono już wiele filmów. Raz filmowcy przyglądali się im z niepokojem i obrzydzeniem, innym razem szukali w nich buntowników niemogących znieść presji mieszczańskich norm. Danny Boyle pokazał swoich bohaterów chłodnym okiem. Nie zrobił z nich ludzkich szmat i nie gloryfikował. Gdy zaczynamy czuć wstręt, nagle pokazuje ich ludzką twarz. Gdy zaczynamy rozumieć ich tęsknotę za czymś innym, szybko przypomina o całej miałkości, okrucieństwie i brudzie ich życia.

Jego film nie ma akcji. To seria obrazków, na przemian tragicznych i zabawnych, wizjonerskich i realnych aż do bólu. Przerażających dlatego właśnie, że portretujących nie potwory i wykolejeńców, lecz ludzi z krwi i kości. Oglądając „Trainspotting”, stajemy się świadkami koszmaru. W tym filmie nie ma logiki wydarzeń, tak jak nie ma jej w bytowaniu jego bohaterów. Nie ma spraw najważniejszych, tak jak nie ma ich w egzystencji ćpunów. Wszystko, co ważne, ma rozegrać się w widzu. To widz musi patrzeć na igły zagłębiające się w żyłach, na obskurne ściany melin, na umierające dziecko narkomanki, na męki chłopaka, który przedawkował. Widz musi dopisać do filmu społeczne diagnozy, nie dać się porwać wizji wolności i piękna, spojrzeć na ten świat trzeźwo. „Trainspotting” jest jak kuracja wstrząsowa, szok. Ale warunek jest jeden: Boyle wymaga od widza dojrzałości.

[srodtytul]Na każdy temat[/srodtytul]

Oba filmy wylansowały aktora Ewana McGregora, a reżyserowi dały przepustkę do Hollywood. Boyle pojechał do Ameryki, ale odrzucił propozycję nakręcenia kolejnej części „Obcego”. Zamiast tego zrobił współfinansowaną przez Brytyjczyków komedię o aniołach „Życie mniej zwyczajne”. I nabrał śmiałości. Superprodukcja „Niebiańska plaża” to była już pierwsza hollywoodzka liga. Przy okazji zresztą Boyle naraził się McGregorowi. Rolę, którą mu obiecał, dał w końcu Leonardowi DiCaprio. Od tej pory jego ulubiony aktor w wywiadach nazywał go publicznie zdrajcą.

„Niebiańska plaża” nie zachwycała, ale Boyle poszedł za ciosem. Powierzono mu reżyserię takich przebojów z pogranicza s.f. jak „28 dni później” czy „W stronę słońca”. Anglik robił w Ameryce karierę, ale artysta w nim umierał. Odrodził się podczas pracy nad „Slumdogiem. Milionerem z ulicy”.

Ten film wreszcie odpowiadał jego ambicjom. Bo Boyle jest facetem ciekawym świata. Ogląda, co się da, czyta, cokolwiek wpadnie mu w ręce. Frank Cottrell Boyce, scenarzysta jego filmu „Millions” (2004), opowiadał, że Boyle nie przestaje uczyć się i czytać: – Jednego dnia sięga po książkę o Kazachstanie, następnego studiuje rosyjską politykę energetyczną, a zaraz potem wchłania tomik awangardowej poezji.

– Danny może rozmawiać na każdy temat – wspominał w jednym z wywiadów Dev Patel, odtwórca głównej roli w „Slumdogu”. – Zdarzało się, że jechaliśmy samochodem, a on nagle wskazywał na jakąś budowlę i zaczynał opowiadać, jak produkuje się cegły.

O Boyle’u, poza McGregorem, wszyscy mówią w samych superlatywach. Na planie ponoć czuje się jak ryba w wodzie, mnóstwo czasu poświęca aktorom. Dobiera ich starannie, a potem wymaga od nich pełnego realizmu i zawodowstwa. Katy Cavanagh, która zagrała striptizerkę w telewizyjnym filmie „Vacuuming Completely Nude in Paradise”, musiała całe godziny spędzać w nocnych klubach, żeby podglądać, jak rozbierają się profesjonalistki. Aktorów występujących w obrazie „W stronę słońca” Boyle wsadzał do stymulatora lotów i zalecał im lekturę książek futurologa Richarda Seymoura. Ale jego współpracownicy sobie taką postawę chwalą.

Dobrze wypowiada się też o nim jego była partnerka Gail Stevens, z którą spędził 20 lat i dochował się trójki dzieci. Choć rozstali się, mieszkają tuż obok siebie, a Stevens, która jest specjalistką od castingu, pracuje przy wszystkich filmach Boyle’a.

Dziś Danny Boyle stoi przed wielką szansą. „Slumdog...” zebrał kilka Globów, niedawno swoją nagrodę dała Anglikowi Gildia Reżyserów Amerykańskich. On sam zaś pytany o nadzieje, nie kryguje się. – Każdy, kto mówi, że mu nie zależy na Oscarze, kłamie – stwierdza krótko.

A pytany o plany odpowiada: – Bardzo chciałbym zrobić film gangsterski, coś w stylu „Francuskiego łącznika”. Ale muszę uważać. Jak człowiekowi się powiedzie, to wszyscy zasypują go propozycjami. Na ogół bardzo marnymi. Trzeba być cholernie ostrożnym, żeby się nie pomylić.

Zaczynał karierę jako reżyser niszowych, kontrkulturowych filmów, po czym – kupiony przez wielkie amerykańskie studia – stał się specjalistą od hollywoodzkich przebojów. Powtarza, że najważniejsza w kinie jest wiarygodność, ale nakręcił obrazy o aniołach, astronautach przyszłości i epidemii spowodowanej przez wirus, który zabija połowę brytyjskiej populacji.

Dzisiaj stara się pogodzić wodę z ogniem. Jego „Slumdog. Milioner z ulicy” to film z ambicjami, który triumfalnie kroczy przez ekrany świata.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP
Film
To oni ocenią filmy w konkursach Mastercard OFF CAMERA 2025!
Film
Lekarz sądowy ujawnił przyczyny śmierci Michelle Trachtenberg
Film
Tom Cruise wraca do Cannes w kolejnej serii przygód agenta Ethana Hunta
Film
Zmarła Jadwiga Jankowska-Cieślak, pierwsza polska aktorka nagrodzona w Cannes