Według źródeł „Variety” Ryan Reynolds wyrażając zgodę na zagranie w „Six Underground” Michaela Baya podpisał umowę opiewającą na 27 mln dolarów. Za rolę w filmie akcji przygotowywanym na zlecenie Netflixa Denzel Washington zażądał podobno 30 mln dolarów, jednak umowa nie została podpisana. Honorarium innego czarnoskórego aktora Willa Smitha za udział w „Bright 2” miało jednak dojść do 35 mln dolarów.
Zarobki aktorów w wielkich studiach też są ogromnie wysokie, ale nie dosięgają pułapu Netflixa. Np w latach 90. produkcje musiały płacić Tomowi Cruise’owi ok. 20 mln dolarów za rolę, dziś nawet za ponowny występ za kontynuacji wielkiego przeboju „Top Gun: Maverick” jest to już „tylko” 12-14 mln. dolarów.
Jest jednak konkretny powód, dla którego aktorzy żądają w produkcjach Netflixa wyższych stawek. W przypadku filmów kinowych, nawet jeśli mają niższe sumy zapisane w umowie, to są one po premierze filmu uzupełniane albo określonymi procentami z zysków albo odpisami z wpływów ze sprzedaży biletów. W Netflixie tego dodatku nie ma. Zawsze też dla gwiazd liczy się, z kim pracują. Jest tajemnicą Poliszynela, że w filmach Woody’ego Allena przez całe lata aktorzy występowali za najniższe możliwe stawki. Dziś mówi się, że honoraria Brada Pitta i Leonardo DiCaprio w nowym filmie Quentina Tarantino „Once Upon a Time in Hollywood” wynosiło po 10 mln dolarów. Znacznie mniej niż wynosi rynkowa wartość tych aktorów. Choć zdarza się, że i w wytwórniach gaże idą wysoko. Po 20 mln dolarów dostali za role: Dwine Johnson gwarantujący zawsze solidne zyski z kin czy Robert Downey Jr („The Voyage of Dr Dolittle”). Nektórzy aktorzy „dorabiają” też w filmach jako ich koproducenci. A wreszcie na koniec: nie pomagają zrywy i akcje – zarobki kobiet są wciąż daleko w tyle za zarobkami mężczyznami.
I tak najwyższe umowy w tym roku podpisali: