Takie seriale jak „Kibic” można oglądać 1:1 – ktoś powie wtedy o mało efektownym remisie – ale można też spojrzeć na nie z szerszej perspektywy. Moim zdaniem w obu konwencjach „Kibic” się broni, zwłaszcza dramaturgią bliską klasycznej tragedii: rzecz jest przecież o tym, czy można przełamać rodzinne i męskie fatum, czy tylko mutować wariantami tego samego samobójczego schematu w kolejnych pokoleniach.
Brzmi tajemniczo, bo zwrotów intrygi nie wolno spojlerować, ale wiele takich historii znają pewnie nie tylko polskie stadiony, osiedla i podwórka. Część z nich opisały media, a orzekały też sądy.
„Kibic” nakręcony w Kaliszu
W mieście działają dwa kluby. To Gladius (chyba od Gladiatora) i Kosy(nierzy), wszystko jest więc na ostrzu noża, a życie zawsze na krawędzi, miasto jest bowiem niewielkie i wszyscy ze wszystkimi są połączeni gordyjskimi węzłami: szkolnymi, miłosnymi, przyjaźni, nienawiści. Nie sposób nie być w kręgu jednego z klubów, a ponieważ kibicowanie nie jest dziś tym, czym kiedyś było – zwalczające się gangi mają własne biznesy i silnie strzeżone strefy wpływów. To knajpy, siłownie, gadżety.
Nad wszystkim czuwają szefowie gangów, zwłaszcza zaś nad dystrybucją prochów. I może właśnie nie o piłkę, lecz o prochy rozgrywa się ten nowy „piłkarski poker” na maczety i bejsbolowe pały, choć przecież na trybunach są tacy ideowcy, jak Michał (Karol Pocheć) i jego syn Kuba (Grzegorz Palkowski).