Powiedział pan kiedyś, że gdzie by nie splunąć – ciekawe miejsce. To dlaczego filmowcy wybierają Lizbonę? Dlaczego pan ją wybrał?
To wyjątkowo ciekawe miejsce. Jeśli ktoś jest w stanie tak daleko dopluć... (śmiech) Lizbona bardzo dobrze pasowała do scenariusza – kiedy go przygotowywałem, podświadomie musiałem skopiować niektóre elementy portugalskiej rzeczywistości.
Poza tym odpowiada mi tamtejszy klimat ideowy. Portugalczycy widzą horyzont, zza którego powracały statki odkrywców. Mają więc we krwi świadomość istnienia innych części świata, innych kultur. Są handlarzami, więc bez przerwy stykają się z innymi językami – to uczy ich tolerancji, stają się przychylni wobec tych, którzy się od nich różnią. Nie są dużym narodem, co również ma na nich dobry wpływ. To oczywiście patrioci, ale nauczyli się pokory i daleko im do nacjonalizmu.
A jak duży wpływ na wybór Portugalii miał jej aspekt wizualny?
Lubię światło południowe. W ogóle lubię światło, nie lubię mrocznych klimatów. Ale ostatecznie o wyborze miejsca zdecydowało wiele czynników podskórnych, także organizacyjnych. Akcja musiała rozgrywać się w porcie, raczej w kraju południowym. Poza tym na Półwyspie Iberyjskim istnieje tradycja klinik okulistycznych. Wpływy najsłynniejszej z nich, tej w Barcelonie, rozciągały się i na Hiszpanię, i na Portugalię. Uważam, że to miejsce, podobnie jak i inne części Europy, należy również do nas. Czuję się tam jak na własnym podwórku.
Czytaj więcej w Kulturze Liberalnej