Produkcje studia Disney-Pixar to już dziś coś więcej niż kreskówki dla dzieci. "WALL.E" przez wielu krytyków uznany został za najlepszy film ubiegłego roku, teraz furorę robi "Odlot" – najnowsza animacja studia, która wchodzi właśnie na polskie ekrany. Film zrobiony został w całości w systemie 3D, w którym animatorzy za pomocą komputerów dokonują cudów. Ale, jak sami mówią, technika nie wystarczy, by przyciągnąć do kin tłumy.
"Odlot" jest kryzysową bajką dla dzieci małych i dużych. W Ameryce, gdzie panuje kult młodości, reżyser Pete Docter przywraca godność starości. Proponuje wzruszającą opowieść o samotnym, niedołężnym i lekko zrzędliwym sprzedawcy balonów, którego świat się zawalił: stracił ukochaną żonę, a w miejscu jego małego domu ma powstać nowoczesny apartamentowiec.
Carl broni się przed wysiedleniem. Przez całe życie marzyli z żoną o dalekich podróżach, więc teraz postanawia spełnić dawne sny. Przywiązuje do domu tysiące baloników, wzbija się w powietrze i leci do Ameryki Południowej. Tam przeżyje niesamowite przygody, by się przekonać, że najpiękniejsze jest zwykłe, codzienne życie i że liczą się nie dobra materialne, lecz przyjaźń.
– Walt Disney mawiał, że w filmach muszą być i śmiech, i łzy – twierdzi jeden z dyrektorów Pixara John Lasseter. – Poza dobrym humorem trzeba mieć serce.
Lasseter ma 52 lata. Okrągły, jowialny, w ulubionych kolorowych koszulach w palmy, kwiatki i zwierzątka przypomina raczej amerykańskiego turystę pod wieżą Eiffla niż hollywoodzkiego producenta. A jednak jest jedną z kluczowych postaci światowej animacji. To reżyser m.in. "Toy Story", "Dawno temu w trawie" i "Aut", jeden ze współzałożycieli i szef studia Pixar, które powstało w 1986 roku, gdy Steve Jobs wykupił departament animacji wytwórni Lucas Film. Podczas ostatniego festiwalu w Wenecji odebrał nagrodę za całokształt twórczości. Przed nim uhonorowano m.in. Romana Polańskiego, Tima Burtona, Davida Lyncha czy Clinta Eastwooda.