Kilka tygodni temu powiedział pan, że przed Polską jest jeszcze kilka kryzysów. Czy to, co działo się w zeszłym tygodniu na rynkach finansowych, jest jednym z tych kryzysów?
Witold Orłowski:
Tak. Ale na pewno użyłem określenia, że kryzysy są "przed nami", a nie "przed Polską". Bo te kryzysy są przed całym światem. To zresztą wcale nie są kolejne kryzysy, tylko cały czas ten sam kryzys, który trwa nieprzerwanie od 2008 roku. Z tym że niekiedy mamy czas uspokojenia, a niekiedy okresy paniki.
W ciągu 20 lat przed kryzysem na świecie narastała ogromna nierównowaga finansowa. Rządy, firmy, gospodarstwa domowe, a często całe narody za bardzo się zadłużały. Wydawało się, że to proste: bierzemy tanie kredyty po to, by się szybciej rozwijać albo zapewnić sobie lepsze życie. Okazało się jednak, że to bardzo skomplikowane. Rozwój nie był na tyle szybki, by można spłacać długi. Po jednych kredytach sięgano więc po kolejne. Wymyślano coraz bardziej skomplikowane instrumenty finansowe, których wartość opierała się na dochodach oczekiwanych z wcześniej wyemitowanych papierów wartościowych. Narosło więc potężne zadłużenie zarówno całych krajów, jak i prywatnych instytucji. A im większy był poziom tego zadłużenia, tym bardziej ryzykowne operacje finansowe podejmowano. W rezultacie świat w roku 2008 znalazł się z tak dużym garbem zadłużenia, że nie da się go spłacić – można tylko przerzucać z miejsca na miejsce. Jeśli więc słyszymy, że Grecja może nie spłacić zadłużenia, natychmiast rozglądamy się w poszukiwaniu banków w całej Europie, które będą miały problemy. A gdy je już poznamy, to się zastanawiamy, jakie rządy będą je musiały ratować. To pokazuje, jak głęboka jest to nierównowaga, oraz jak jest groźna dla wielu krajów równocześnie.