Chodzi o projekt nowelizacji niektórych ustaw w celu zapewnienia kadr medycznych w okresie epidemii, którym w czwartek zajmą się posłowie sejmowej Komisji Zdrowia. Przewiduje on m.in. ułatwienia w zatrudnianiu medyków z państw trzecich, którzy dotychczas musieli nostryfikować dyplom i zdać egzamin z polskiego.
– Wystarczy oświadczenie cudzoziemca, że stopień jego znajomości języka pozwala na wykonywanie czynności zawodowych. Jak pacjenci mają się komunikować z pielęgniarką, która nie zna języka? – pyta Sebastian Irzykowski, wiceprezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych (NRPiP). Słabym pocieszeniem jest dla niego fakt, że przez pierwsze trzy miesiące pielęgniarka lub położna będzie pracować pod nadzorem koleżanki z Polski. – Ale kto w dzisiejszych realiach ma czas? – pyta.
A Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych (OZZPiP), dodaje, że taka pomoc z zagranicy będzie dla pielęgniarek i położnych kulą u nogi. – Dziwi mnie, że resort zdrowia nie przewidział ułatwień we wchodzeniu do zawodu dla 4 tys. tegorocznych absolwentów studiów pielęgniarskich, którzy nie mogą znaleźć pracy. Spośród 5 tys. osób, które odebrały prawo wykonywania zawodu, pracuje niespełna tysiąc, czyli 20 proc. Reszty nie chciano zatrudnić – mówi Ptok, która podczas wtorkowego posiedzenia trójstronnego zespołu ds. zdrowia zapytała wiceministra Macieja Miłkowskiego, dlaczego resort rzuca pielęgniarkom kłody pod nogi.
– Nie dostałam precyzyjnej odpowiedzi, za to w środę, po naszej konferencji, minister zdrowia Adam Niedzielski zasugerował, że chodzi nam o partykularne interesy naszej grupy zawodowej – oburza się.
Dodaje, że takie ruchy podsycają gotowość do podejmowania zdecydowanych kroków. – Spory z pracodawcami wydają się nieuniknione, choć tak naprawdę powinniśmy wejść w spór z rządem, ale polskie prawo nie przewiduje takiej ewentualności – mówi.