W wielu krajach mówi się już wręcz o stopie inflacji Covid, czyli tzw. inflacji postrzeganej, znacznie wyższej niż oficjalny indeks cen towarów i usług konsumenckich (CPI) – zarówno w odniesieniu do indeksów głównych, jak i bazowych. Jak pisze w swoim raporcie prof. Konrad Raczkowski ze Społecznej Akademii Nauk, dotychczasowe obliczenia nie uwzględniają przesunięć wydatków konsumenckich z kategorii obarczonych relatywnie większą inflacją. Co oznacza, że w czasie kryzysu czy też pandemii należałoby zastosować bardziej aktualne i realne wagi wydatków.
Ceny mocno w górę
We wstępnym szacunku GUS podaje, iż inflacja we wrześniu wyniosła 5,8 proc. Tymczasem już w I półroczu 2021 r. wzrost cen był dwucyfrowy dla wielu produktów i usług, jak chleb pszenno-żytni (13,4 proc.), wizyta u lekarza specjalisty (31 proc.), energia elektryczna dla gospodarstw domowych (14 proc.) czy gaz ziemny (21 proc.). – Inflacja statystyczna oscyluje wokół 5,5 proc., a dalsze przyspieszenie dynamiki raczej będzie miało przejściowy charakter. Jednak po tak szerokim globalnie pandemicznym dodruku pieniądza zapomnijmy o przedpandemicznych poziomach inflacji – mówi prof. Konrad Raczkowski. – Średnioterminowo, a nawet długoterminowo, inflacja może się kształtować w przedziale 4,5–6 proc., co będzie oznaczało inflację postrzeganą zdecydowanie wyższą w grupie towarów i usług podstawowych czy dóbr luksusowych – dodaje.
Wyjaśnia, iż inflacja postrzegana dla wielu konsumentów kształtowała się w przedziale 10–27 proc. i była realna w ich koszykach zakupowych w danym czasie.
Dodatkowo autor raportu podkreśla, że nawet oficjalne wskaźniki się różnią. Ceny wielu produktów podawane przez GUS różnią się choćby od danych z Ministerstwa Rolnictwa. Czasami mowa o nawet 15 pkt proc. różnicy w zakresie cen, np. mięsa czy cukru, co pokazuje, jak trudne jest realne pokazanie wzrostu cen tak, jak odczuwają to konsumenci.