W JSW chciał pan wprowadzić plan oszczędnościowy bez zwolnień. Dlaczego spotkało się to z wielkim oporem?
JAROSŁAW ZAGÓROWSKI: Mieliśmy alternatywę: działać natychmiast, albo czekać aż firma się rozleci i wtedy wyciągać ręce po pieniądze podatnika. Postanowiliśmy ubiec nadciągające zło, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że liderzy związkowi urządzą piekło i aż tak ogłupią pracowników. Naprawdę nie oglądaliśmy się na rząd, rok wyborczy, notowania.(...)
W 2015 r. budżet musiał być zrównoważony: firma nie może wydawać więcej niż zarabia. Koniec. Opierając się na tych założeniach przygotowaliśmy plany oszczędnościowe. Ogłosiliśmy je i wypowiedzieliśmy pewne porozumienia wewnętrzne. Bo my formalnie mogliśmy zrobić oszczędności tylko na 60-70 mln zł zmniejszając premie, ale to by spółki nie utrzymało przy życiu. Związkowcy nie wytrzymali nerwowo.
Za moich czasów liderzy związkowi sukcesywnie tracili wpływy, wypychałem ich z kolejnych obszarów. Więc postanowili się odegrać, a użyli do tego 26 tys. załogi. Nie mieli skrupułów. Duża część z pracowników dostanie połowę pensji za luty. Związkowcy włożyli ludziom do głowy hasło „Zagórowski musi odejść" tak jak kiedyś „Balcerowicz musi odejść". Potem już się nikt nie zastanawiał o co w tym wszystkim chodzi.
To o co szła wojna ze związkowcami?