Obrona mogłaby być prowadzona przez tydzień lub dwa, przy dzisiejszym poziomie zapasów – te słowa szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gen. Dariusza Łukowskiego, które wypowiedział na antenie Polsat News, dotyczące liczby m.in. pocisków artyleryjskich 155 mm, wywołały szok i krytykę ze strony m.in. marszałka Sejmu Szymona Hołowni.
Jednak problem leży nie w tym, że Łukowski powiedział coś, co dla interesujących się tematem nie jest żadną nowością, a w tym, że przez ostatnie trzy lata w tej materii zrobiliśmy jako państwo stosunkowo niewiele. O tym, że w Polsce wciąż nie zaczęliśmy dużej rozbudowy zdolności na produkcji amunicji, pisaliśmy na łamach „Rzeczpospolitej” wielokrotnie.
Armatohaubice w Wojsku Polskim
zamówiło do tej pory Wojsko Polskie
W chwili wybuchu wojny i pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę w Polsce mieliśmy maksymalnie kilkanaście tysięcy sztuk amunicji 155 mm. Tyle pocisków artyleryjskich różnych kalibrów ukraińscy obrońcy zużywają w ciągu jednego albo dwóch dni. Tak niskie zapasy były efektem tego, że Wojsko Polskie zamawiało śladowe ilości takiej amunicji, ale też tego, że wówczas nie mieliśmy na wyposażeniu zbyt wielu armatohaubic 155 mm – w sumie było ich ok. 80.