W 2016 r. ciut krócej, bo ok. 6 godzin, będzie się jechało superekspresem z Bratysławy do Paryża. To prawie czterokrotnie większy dystans niż ze stolicy do Wrocławia (i połowa tego do stolicy Niemiec). Nasze tory, dokądkolwiek by prowadziły, są w stanie katastrofalnym, a nasze pociągi – miast przyspieszać, jeżdżą coraz wolniej.

Tak naprawdę dziś czkawką odbija się nam niegdysiejsza wiara, że wszystko i wszystkich da się przewieźć po polskich drogach. W efekcie pociągów ubywało, zamykano kolejne połączenia, bo stawały się z oczywistych powodów nierentowne (wystarczy porównać dzisiejszy sieciowy rozkład jazdy PKP z tym, powiedzmy, sprzed 15 lat), a przeciążone szosy się rozpadały. Kiedy pojawiły się unijne pieniądze, ich gros – co znów oczywiste – poszło na drogi. Na tory też, ale w tym przypadku ani kwoty, ani tempo ich wykorzystywania (wiele projektów nie zdąży na Euro 2012), ani też przyszłe efekty tych prac (na większości modernizowanych linii prędkość maks. dojdzie raptem do 160 km/h) nie zachwycają. Jak stanie się cud, gdy pierwsze superpociągi z Paryża wjadą do Bratysławy, u nas ruszy budowa linii wielkich prędkości. W tych planach nie ma jednak, przynajmniej na razie, mowy o tym, by połączyła się ona z podobnymi liniami europejskimi.

Wiele osób, podróżując po Polsce, wybiera samochód, bo – mimo koszmarnych dróg – jest szybciej, wygodniej i... taniej. Szkoda, że obecny renesans kolei jest dziś udziałem innych krajów, a niegdysiejsze polskie „supertorpedy" są jedynie ozdobą Muzeum Kolejnictwa.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/romanski/2009/06/28/pociagiem-do-wroclawia-pociagiem-do-paryza/]blog.rp.pl/romanski[/link]