Kolejna publikacja na temat prezesa NBP Adama Glapińskiego jest dla PiS bardziej niż niewygodna. Według „Gazety Wyborczej" tzw. dwórki Glapińskiego, czyli jego bliskie współpracowniczki, z którymi pokazywał się w listopadzie w Rzeszowie na Kongresie 590 zarabiają niebotyczne pieniądze. Zdaniem „GW" jedna z nich, z wykształcenia filolog rosyjski, kierująca promocją w NBP ma zarabiać 65 tys. złotych miesięcznie. Dla porównania były prezes banku centralnego prof. Marek Belka zarabiał mniej niż 60 tys. miesięcznie.
Czytaj także: Metoda Glapińskiego
Takie informacje szybko trafią na poczytne miejsca w tabloidach, bo astronomiczne zarobki na „państwowym" robią wrażenie nie tylko na czytelnikach kolorowej prasy. A w ten sposób staną się poważnym problemem dla partii rządzącej, której prezes – w odpowiedzi na aferę z przyznawaniem ministrom nagród – stwierdził, że do pracy na rzecz instytucji państwa nie idzie się dla osobistego wzbogacenia. Efektem awantury o nagrody dla ministrów było populistyczne zagranie polegające na obniżeniu uposażeń posłów, senatorów i samorządowców.
Ale ten populizm dziś obraca się przeciwko PiS. Podobnie jak wcześniej po informacji, że dzięki rekomendacji NBP świetnie płatną pracę w międzynarodowych instytucjach finansowych dostał syn ministra koordynatora służb specjalnych.
Po wybuchu afery KNF Glapiński do samego końca bronił byłego szefa Komisji Marka Chrzanowskiego, który został aresztowany i postawiono mu zarzuty w związku z propozycją zatrudnienia znajomego w banku Leszka Czarneckiego podczas nagranej rozmowy z tym ostatnim. – Prezentuje najwyższe standardy: profesjonalne, merytoryczne, uczciwości, patriotyzmu – zapewniał Glapiński pytany o byłego szefa KNF.