Bo teraz Zachód trzeszczy w szwach, a poprzednim razem, gdy kraj ajatollahów pojawił się jako ważny punkt odniesienia w polskiej polityce zagranicznej, sprawiał wrażenie trwałego, choć nie we wszystkim jednomyślnego. Było to ponad dekadę temu – Polskę powiązał z Iranem projekt amerykańskiej tarczy przeciwrakietowej. Wtedy w Teheranie prezydentem był Mahmud Ahmadineżad, krytykowany solidarnie przez cały Zachód (i krytykujący cały Zachód). Teraz rządzi Hasan Rouhani, z którym Zachód (wówczas jeszcze bez wątpienia cały) w 2015 r. wynegocjował porozumienie.
Czytaj także: Europa zamierza obejść amerykańskie sankcje wobec Iranu
Teraz, gdy się słucha Donalda Trumpa z jednej z strony i przywódców niemieckich oraz francuskich z drugiej, tych wszystkich opowieści, że Ameryka pierwsza i ponad wszystko oraz że Europa musi wziąć sprawy w swoje wartościowe ręce, można odnieść wrażenie, że Zachód zaraz się rozpadnie.
To na razie jest wciąż jeszcze kłótnia w rodzinie, Amerykę i starą Europę nadal dużo więcej łączy niż dzieli. Polska i reszta nowej Europy, która Zachodem jest od góra kilkunastu lat – region od Estonii po Rumunię – przygląda się z niepokojem, co z tej kłótni wyniknie.
Spektakl o rozchodzących się drogach Ameryki i Europy jednak się rozkręca. Rozgrywa się na różnych scenach, zwłaszcza podczas spotkań wielkich tego świata, na szczytach ważnych organizacji czy grup oznaczanych numerkami. Teraz na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, gdzie jako kość niezgody występuje Islamska Republika Iranu.