Rz: Mamy rosnące ceny energii. Miecz Damoklesa, który wisiał nad polską energetyką od wejścia Polski do UE, właśnie spadł. Z jednej strony wysokie ceny węgla, z drugiej rosnące ceny do uprawnień CO2, w efekcie ceny prądu szybko rosną. Co możemy zrobić w takiej sytuacji?
Ze wzrostem cen energii jest trochę przesadzona sytuacja. To jest trochę samospełniająca się przepowiednia. Wszyscy mówią, że powinno być drożej i ceny zaczynają rosnąć. Patrząc dokładnie na sytuację na rynku, nie ma istotnych zmian, które by uzasadniały duże wzrosty. Uprawnienia do emisji wzrosły, ale spora ich część jest jeszcze przydzielana nieodpłatnie. Ceny węgla na światowych giełdach rosną, ale takie paliwo kontraktuje się długoterminowo do przodu. W tej chwili w rozliczeniach używane są stare ceny.
Ale w kontraktach terminowych na przyszły rok, cena energii na rynku hurtowym jest wyższa o 60–70 proc.
Trzeba to potraktować jako testowanie rynku, jak daleko można się posunąć. Tego typu zapowiedziom nie należy się poddawać.
Prawdą jest, że ze strony resortu energii padły zapowiedzi odnośnie do ewentualnych działań osłonowych, jeżeli rzeczywiście dochodziłoby do wzrostu cen energii. Tutaj mowa o grupie gospodarstw domowych w taryfie G11 czy G12. Chodzi o ewentualne sfinansowanie podwyżek za pomocą jakiegoś rodzaju transferu, żeby nie były odczuwalne.