W ostatnim czasie rząd Mateusza Morawieckiego zmienił zasady przyszłorocznej podwyżki pensji w sferze budżetowej zatrudniającej ponad 550 tys. urzędników. Pierwotnie planowano, że rząd wyda na ten cel 2,4 mld zł, dzięki czemu pensje w budżetówce będą mogły wzrosnąć o 2,3 proc. Średnio. Problem polega na tym, że dodatkowe pieniądze miały wpłynąć do kasy urzędu, a o ich rozdzieleniu decydowałby dyrektor, który mógłby przeznaczyć te pieniądze na podwyżki dla kilku wybranych osób. Niekoniecznie z najniższymi wynagrodzeniami.
Czytaj także: Wzrost zatrudnienia w służbie cywilnej, zwłaszcza dyrektorów
Działający w administracji państwowej związkowcy zaczęli więc zabiegać o zmianę zasad podwyżek, tak by trafiły do osób zarabiających najmniej. A pensje niektórych urzędników są naprawdę niskie. Z tegorocznego sprawozdania szefa Służby Cywilnej wynika, że najniższą pensję w 2017 r. pobierał inspektor ochrony środowiska – 1588 zł netto, kontroler weterynaryjny – 1680 zł, inspektor ochrony zabytków ?1808 zł, a kontroler transportu drogowego ?1990 zł.
Kto dostanie więcej
Dlatego w najnowszej wersji projekt ustawy budżetowej przewiduje, że pieniądze zostaną inaczej rozdysponowane. O 2,3 proc. ma teraz wzrosnąć kwota bazowa, od której liczy się wynagrodzenia w budżetówce (podobne podwyżki dostaną także tzw. niemnożnikowcy). Dzięki temu wszyscy urzędnicy dostaną podwyżkę niejako z automatu. Oprócz tego dla kilkudziesięciu tysięcy urzędników zatrudnionych w 21 urzędach i inspekcjach, w tym podległej urzędom wojewódzkim tzw. administracji zespolonej (m.in. Sanepid, inspekcja farmaceutyczna i weterynaryjna) ma trafić dodatkowe 2 proc. . Dzięki temu dostaną oni w przyszłym roku o 4,3 proc. więcej.
Rząd zaplanował, że największe podwyżki –6,3 proc. – trafią do 12 tys. pracowników 16 urzędów wojewódzkich.