Projekt tzw. opłaty reprograficznej budzi potężne kontrowersje. W zamyśle legislatora ma ona wspierać artystów i zapewniać im ochronę. Eksperci z branży IT nie mają jednak wątpliwości, że nowa regulacja wpłynie negatywnie na rynek elektroniki użytkowej w Polsce i na ceny urządzeń. Projekt opłaty, który początkowo nazywano podatkiem od smartfonów, ostatecznie zmienił nieco formułę i – choć wycofano z obciążania opłatą producentów i importerów takich telefonów – portfolio urządzeń, od których trzeba płacić ów „podatek na artystów", rozrósł się dość istotnie.
Nie będzie cięcia marż
Lista produktów, które zostaną objęte opłatą, jest bardzo szeroka i znajdują się na niej zarówno komputery stacjonarne, laptopy, jak i odtwarzacze audio-wideo czy sprzęt TV z funkcją nagrywania. Na tym nie koniec. Obciążenie dotyczyć ma także różnego rodzaju nośników pamięci – od pendrive'a przez kartę pamięci aż po dyski SSD.
W branży elektroniki użytkowej nie mają wątpliwości, że na skutek opłaty reprograficznej producenci i importerzy – obciążeni 4-proc. „podatkiem" – będą musieli w jakiś sposób ją skompensować. Jak tłumaczy nam Grzegorz Wachowicz, dyrektor ds. handlu w sieci RTV Euro AGD, taka sytuacja miała miejsce w krajach Europy Zachodniej, gdzie po wprowadzeniu podobnych obciążeń koszt elektroniki użytkowej poszedł w górę.
– Argument zwolenników opłaty reprograficznej, że sprzedawcy elektroniki mogą bez trudu pokryć ją ze swoich wysokich marż, jest dowodem całkowitej nieznajomości rynku. Segment elektroniki jest niezwykle konkurencyjny, a marże są bardzo niskie – mówi Wachowicz.