Prawa człowieka to religia świata liberalno-demokratycznego - pisze prof. Andrzej Bryk

Prawa człowieka to religia świata liberalno-demokratycznego. To oznacza, iż człowiek ustanawia zasady wolności i moralności z wnętrza racjonalnej jaźni.

Aktualizacja: 10.09.2016 17:26 Publikacja: 10.09.2016 02:00

Foto: 123RF

Liberał szuka punktu odniesienia poza czasem i historią, choć wybory ludzkie są nieodłącznie z nimi splecione. Uznaje innych za moralnie legitymowanych, jedynie jeśli gwarantują niedyskryminujące relacje. Lecz prawa tworzone rozumem poza czasem i historią zapętlają go w fantazje barona Munchausena, wyciągającego się z bagna za własne włosy. Uniwersalne człowieczeństwo liberała tworzy bowiem nie wspólne „człowieczeństwo" lecz świat samotniczych bytów duchowych realizujących prawa.

Liberalizm dąży do –jak określił to Pierre Manent – „emancypacji rynku, prawa i moralności". Pierwsza podporządkowuje człowieka wartościom konsumenckim. Druga zastępuje politykę postpolitycznym eksperckim zarządzaniem i administrowaniem prawami, stopniowo definiując je jako nienegocjowalne „prawa człowieka", np. aborcja, tzw. małżeństwo homoseksualne czy gender. Logika ta określa współczesny konstytucjonalizm, gdyż rola sędziów rozstrzygających spór o prawa wzrasta, czyniąc ich w domniemaniu awangardą uniwersalnej sprawiedliwości. „Emancypacja moralności" to uznanie moralnej autokreacji za podstawę praw, wyzwolenia z obiektywnej moralności. Zastępuje ona język moralności językiem „wartości" , zakazując ocen moralnych. Liberalizm przyznaje, iż nie ma też natury ludzkiej, a abstrakcyjną „godność ludzką" wywodzi z autodefiniowania.

Lecz rozum ludzki może być racjonalny, tylko jeśli stoi za nim racjonalność idealna, tj. Boga. Z materialistycznego rozwoju nie może bowiem nigdy wyniknąć prawomocność etyczna. Żądanie szacunku dla godności innych staje się dzisiaj tożsame z „chceniem", co oznacza jej definiowanie przez najsilniejszych na rynku kultury, prawa i polityki. Zanegowanie hierarchii moralnej staje się warunkiem godności, zakazującej wykluczania i dyskryminowania „innych". Powstaje cywilizacja, w której wszystko wolno, a nic nie ma znaczenia. Tolerancja ma stać się bezwarunkową akceptacją, a autonomia staje się wyborem- chceniem.

Ta fantazja autonomii czyni z praw pożyteczne narzędzie. Tę ideę przyjęła np. w USA sędzia Maryanne Barry w „Planned Parenthood v. Farmer" w 2000 r., twierdząc, że w czasie tzw. aborcji w trakcie porodu nie było rodzone dziecko ponieważ kobieta nie chciała go urodzić. Liberałowie poruszają się w próżni, nie mając punktu odniesienia dla swojego położenia moralnego. Jedynym kryterium jest „wrażliwość emancypacyjna wyzwolenia z opresji" , będąca jedynie wrażliwością liberała i jego wizji dobra.

Liberalizm odkrywa coraz to nowe grupy „opresjonowanych". Przyjmując od lat 60. nowolewicowe hasło „prywatne jest polityczne", tj. obciążone nierównymi stosunkami władzy, przechodzi od „wolności" do prometejskiego „wyzwolenia". W imię „walki z opresją" rozszerza uprawnienia, bez szans na sprawiedliwy ład, ten bowiem zakłada dobro wynikające z bezrefleksyjnych rytuałów, moralności wrośniętej w świat, czyli prawdy. Jej brak odbiera życiu i prawom człowieka egzystencjalną powagę.

Odrzucenie prawdy oznacza odrzucenie natury ludzkiej, czyniąc z praw człowieka nonsens. Autokreacja staje się moralnością, a prawa żądaniami, zmieniając znaczenie sprawiedliwości, odwagi, miłosierdzia czy miłości. Kim jest człowiek, jeśli nie ma obiektywnej idei dobra? Dlaczego jego godność ma być w takiej sytuacji przez innych szanowana? Jeżeli nie ma on moralnego miejsca w porządku natury, to nie ma też praw człowieka, bo nie ma w istocie ludzi, tylko biologiczno-psychiczne procesy materii. Filozofia staje się sztuką układania kostki Rubika, bez znaczenia dla ludzkiej egzystencji. Konstytucjonalizm bez założenia prawa naturalnego staje się w takiej sytuacji narzędziem najsilniejszych, narzucających swoje narracje „praw człowieka" . Jego przyjęcie zakłada, że ludzie mogą spierać się o sens, w przeciwnym razie spierają się o nic, a zatem czczą nicość, czyli siebie. To śmierć religii i kultury, a więc człowieczeństwa .

Nie możemy być jednocześnie więźniami i panami natury. Jeśli absolutne „wyzwolenie" to synteza człowieczeństwa, to demokracja konstytucyjna nie ma żadnej wartości poza istniejącym momentem w czasie. Jeśli miłość, sprawiedliwość, solidarność wynikają z autokreacji, a nie z porządku niezależnego od ludzkich preferencji, to nie istnieje żadna obiektywna racja uzasadniająca ustrój wolności, a godność człowieka to jedynie narcystyczne odbicie w lustrze. Liberał, szukając świata abstrakcyjnie sprawiedliwego, staje z innymi w sterylnej pustce obojętności, krańcowej stacji „wyzwolenia", definicji rozpaczliwej samotności.

Autor jest profesorem na Wydziale Prawa i Administracji UJ

Opinie Prawne
Pietryga: Słowa sędziego Marciniaka jak kasandryczna przepowiednia
Opinie Prawne
Pietryga: Czy pięciominutowy „comeback” Ryszarda Kalisza zagrozi demokracji?
Opinie Prawne
Kappes, Skrzydło: Neosędziowie SN mieliby orzekać o ważności wyborów? Naprawdę?
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Konkurs na właściwego rabina
Materiał Promocyjny
W domu i poza domem szybki internet i telewizja z Play
Opinie Prawne
Paweł Rochowicz: Walka z szarą strefą. Władza tworzy patologie, by je potem zwalczać
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku