Wyborcza ekonomia
Na wybory
I co możemy powiedzieć po pięciu latach? Że historia lubi się powtarzać? Nie mówmy tego, tylko idźmy na wybory. Oddajmy głos, pamiętając, że parlamentarno-gabinetowy ustrój w Polsce w założeniu swoim umiejscawia prezydenta wybieranego w wyborach powszechnych nad partiami politycznymi, nie zaś odwrotnie. Prezydent ma być arbitrem sporów, osobą pilnującą przestrzegania zasad konstytucji, osobą łączącą, a nie dzielącą obywateli.
To, że prezydent będzie wywodził się z innej partii niż partia rządząca, nie jest żadnym zagrożeniem dla funkcjonowania parlamentu, rządu. Jest normalną rzeczą w polityce, dobrą z punktu widzenia praw ludzi, a także funkcjonowania państwa. Zresztą taka ewentualność koabitacji tkwi już w samym zróżnicowaniu przez konstytucję długości kadencji prezydenta i kadencji parlamentu. Prezydent wybierany jest bowiem na pięć lat, parlament zaś na cztery. W trakcie kadencji prezydenta może zatem dojść do zmiany układu sił politycznych w parlamencie. Nieodległa historia potwierdza to pozytywnymi przykładami współdziałania prezydenta wywodzącego się z innej formacji politycznej niż rządzący. Tak było w kadencji parlamentarnej 1997–2001, kiedy rządziła koalicja AWS–UW, a prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Jego prezydentura wymagająca współpracy z rządem utworzonym przez inną opcję polityczną została wysoko oceniona w wyborach prezydenckich 2000 r., kiedy został wybrany na kolejną kadencję już w pierwszej turze, uzyskując ponad 54 proc. głosów. Także kadencja parlamentarna 2007–2011 przyniosła, do czasu tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dobre efekty koabitacji. Ten czas to czas harmonijnego rozwoju Polski, któremu nie przeszkodził nawet ogólnoświatowy kryzys rozpoczęty w 2008 r.
Chodzi o wzajemne poszanowanie
Koabitacja wymaga oczywiście cierpliwości obu stron, tj. prezydenta i większości parlamentarnej, wzajemnego poszanowania. Nie pozwala władzy na arogancję, na przykładowe trzy czytania projektu ustawy w ciągu jednego dnia, na niezgodne z regulaminem Sejmu procedowanie ustaw, nocne obrady i tzw. wrzutki do tekstów ustaw w ostatniej chwili. Innymi słowy, koabitacja jest elementem gwarancyjnym demokracji. Nie jest ona łatwa, ale przecież demokracja w ogóle nie jest łatwa. Wymaga uzgodnień, przestrzegania zasad legislacji, szanowania mniejszości parlamentarnej, bo ona też reprezentuje wyborców. Jedynie rządy autorytarne są proste. Z nikim niczego nie trzeba ustalać. Słowo wodza jest drogowskazem.
Trudów koabitacji doświadczył prezydent Lech Kaczyński, kiedy zarysował się spór kompetencyjny pomiędzy nim a premierem Donaldem Tuskiem, dotyczący reprezentowania Polski w organach Unii Europejskiej, w szczególności w Radzie Europejskiej. Wtedy to Trybunał Konstytucyjny w postanowieniu z 20 maja 2009 r. wyraził pogląd, że „Prezydent RP ma prawo wziąć udział w posiedzeniu Rady Europejskiej, jednakże ustalenie merytorycznego stanowiska i przedstawienie go na forum Rady należy (…) do Prezesa Rady Ministrów”. Taka współpraca owocowała jednak rosnącą pozycją Polski w UE. Polski głos, czy to wyrażany przez Lecha Kaczyńskiego czy Donalda Tuska, liczył się w Europie. Dziś nie liczy się nawet na obrzeżach Europy. Nie zmieni tego ani ostatnia wizyta Wiktora Orbána w Polsce, który sprowadził Węgry do pozycji marginalnej w Europie, a Polska zmierza w tym samym kierunku, zapewne w myśl porzekadła „Polak Węgier dwa bratanki…” (choć kiedy powstawało w XVIII w. po upadku konfederacji barskiej znaczyło coś innego, bo prawdziwe braterstwo w walce przeciwko Rosji), ani wizyta prezydenta Dudy u prezydenta Trumpa. Ten ostatni szanuje swoich rozmówców wtedy, kiedy mają własną silną pozycję. A Polska silna może być w obecnym świecie tylko wtedy, kiedy będzie silna w Europie.
500+ i wiek emerytalny
A co w polityce wewnętrznej? Podobno tylko obecny prezydent gwarantuje, że nie będzie zlikwidowany program 500+. Tak mówią w kampanii jego zwolennicy. Ale kto miałby ten program zlikwidować? Kto miałby podnieść wiek emerytalny, czym straszy się także w kampanii wyborczej. Zgodnie z konstytucją prezydent ma wprawdzie inicjatywę ustawodawczą, aby jednak ją skutecznie wykorzystać, musiałby uzyskać poparcie większości parlamentarnej, a ta należy przecież obecnie do partii rządzącej. Jeśli zatem ktoś miałby zlikwidować 500+ lub podnieść wiek emerytalny, to tylko rząd. Tak samo tylko rząd i większość parlamentarna mogą przeprowadzić podniesienie podatków. O podniesieniu podatków obecnie głośno się nie mówi, bo to temat bardzo niewygodny w kampanii, ale można przypuszczać, że po wyborach pojawi się z uwagi na stan budżetu państwa. Co zrobi wtedy prezydent tak silnie związany z wolą partii? Czy można liczyć na weto? Prezydent zawetował jedynie pięć ustaw obecnej większości sejmowej, w tym dwie ustawy tzw. sądowe (o KRS i o SN), które potem sam przedłożył w Sejmie. Ustawy te są obarczone zresztą bardzo poważnymi wadami, które spowodowały ich negatywną ocenę przez Trybunał Sprawiedliwości UE.