Ludzie, weźcie od nas pieniądze i się odczepcie – tak niedawno streścił pewien uczestnik internetowych debat podejście rządzącego PiS do państwa i jego obywateli. Jego zdaniem przez cztery lata panująca partia nie zmieniła w Polsce prawie niczego. To paradoksalne podsumowanie rządów ugrupowania przedstawianego jako rzecznik silnej, sprawczej państwowej machiny, jeśli nie aspirant do dyktatury.
Kto był państwowcem?
Gdy nie doszło do koalicji PiS z PO w roku 2005, Jan Rokita, wtedy jeden z liderów Platformy, rysował następującą polityczną metaforę. W Polsce walczą moderniści, zwolennicy naprawy państwa mającej je upodobnić do zachodnich demokracji, z konfederacją sarmatów nieszanujących instytucji. Tymi pierwszymi byli platformersi. Tymi drugimi – pisowcy.
Po roku 2015 po prawej stronie modny stał się odwrotny obraz sytuacji. Obóz naprawy i silnej władzy jest po stronie rządu PiS. Walczą z nim warchoły, zwolennicy atrofii, uwiądu państwa. Powtarzające się porównania tak zwanej totalnej opozycji do targowicy mają ją powiązać z obcymi, przedstawić w roli jurgieltników, zdrajców. Ale targowica optowała przecież za dawną formułą: „Polska nie rządem stoi". PiS to z perspektywy tego opisu państwowcy.
Obie analogie mają niewielki sens. I PO, i PiS nie były w stanie zrobić wiele z polskim państwem. Donald Tusk szybko zmienił to poczucie słabości na zbiór zasad. Rząd miał się jak najmniej wtrącać, zostawiając pole już nie tylko samorządom terytorialnym, ale różnym korporacyjnym instytucjom. PiS korporacyjną naturę państwa podważył, najbardziej w wymiarze sprawiedliwości. Ale w przeciwdziałaniu jej dba przede wszystkim o takie rozwiązania, które służą jego doraźnej, politycznej kontroli. Naprawy, nowych reguł jest w tym niewiele.
Byłoby niesprawiedliwością twierdzić, że nie ma ich wcale. Zrobiono jedną ważną rzecz: usprawniono pobór podatków, szczególnie VAT. Nie tylko poprzez energiczniejszą praktykę, ale też poprzez przebudowę instytucji i procedur, choćby integrację różnych służb zajmujących się tym tematem.