Czy polska demokracja mogłaby być lepsza? Oczywiście, że tak. Czy istnieją niebezpieczeństwa i zagrożenia? Z pewnością. Czy należy być czujnym i zaangażowanym? Należy. Nie powinno to jednak przesłaniać całościowego obrazu, który daleki jest od czarno-białego.
Czy zgadzam się z polityką obecnego rządu? Do pewnego stopnia tak. Mam, dla przykładu, wiele sympatii dla ich troski o te grupy społeczne, które nie skorzystały dotąd z owoców polskiego cudu gospodarczego. Podoba mi się również ich uzasadniona dbałość o to, co jest specjalne i wyjątkowe w polskiej tożsamości, w tym – tak – o katolicką tradycję (choć oczywiście budzi we mnie obrzydzenie, gdy te uzasadnione, a czasami nawet fundamentalne wartości służą za przykrywkę dla wulgarnego wyrażania ksenofobii, homofobii i antysemityzmu). Myślę, że świat powinien wiedzieć więcej o cierpieniach i heroizmie Polski podczas II wojny światowej. Skandaliczne wypowiedzi Władimira Putina są w tym kontekście szczególnie odrażające.
Są również kwestie, z którymi się nie zgadzam. Dla przykładu wykorzystywanie przez rząd publicznych mediów na arenie politycznej stoi w sprzeczności z amerykańską i brytyjską praktyką, w której się wychowałem, i szkodzi polskiej demokracji. Jednak zawsze pamiętam, że to jest demokratycznie wybrany rząd Polski i że podstawową zasadą demokracji jest... akceptowanie jej reguł.
W mojej opinii największym zagrożeniem dla demokracji w Polsce, a także w innych krajach Zachodu (Stanach Zjednoczonych, Włoszech, Hiszpanii, Izraelu, by wspomnieć tylko niektóre) jest polaryzacja społeczeństwa, która wykracza poza normalne podziały pomiędzy lewicę i prawicę. Polaryzacja, która całkowicie delegitymizuje politycznych adwersarzy, każąc ich traktować co najmniej jako zdrajców ojczyzny. To nie tylko niszczy dyskurs publiczny, ale również narusza demos – poczucie wspólnego losu wykraczające poza polityczne podziały, które jest esencją demokracji.
Słowo demos w demokracji nie jest tylko leksykalną sztuczką. To ontologiczna konieczność dla jej sprawnego funkcjonowania. Narzuca obowiązki, o których łatwiej mówić, niż wdrażać je w praktyce, moderuje tony zażartych dyskusji politycznych z obu stron i pozwala uświadomić sobie, że po przekroczeniu pewnych granic bardzo trudno jest się cofnąć. Brak wstrzemięźliwości po jednej stronie karmi ekstremizm po drugiej, a ślepa spirala nienawiści tylko się nakręca.
Fundament rządów prawa
Nie mogę oczywiście nie wspomnieć o podejmowanej w Polsce próbie reformy sądownictwa. To moim zdaniem zbyt pospieszny pomysł. Wymaga dużo większego namysłu – pośpiech jest w tym przypadku złym doradcą. Cała reforma wymaga ponownego przemyślenia.
Piszę to nie bez powodu. Politycy zawsze odgrywają pewną rolę w mianowaniu sędziów i różne kraje rozwiązują to w różny sposób. W moim kraju, Stanach Zjednoczonych, sędziowie wybierani są w wyborach powszechnych. Fatalny system. Z kolei nominacje do Sądu Najwyższego to już otwarta batalia polityczna – nie warto się na tym wzorować. Lepiej brać przykład z Niemiec lub Włoch, krajów, w którym system ten jest bardziej politycznie zrównoważony.
Jednak abstrahując od procesu nominacji, niezależność sądownictwa z oczywistych powodów stanowi fundament rządów prawa. Należy oczywiście tępić wypaczenia, takie jak łapówkarstwo, nie cofając się nawet przed wprowadzaniem sankcji karnych. Jednak obiektywne decyzje sędziów powinny być podejmowane na ścieżce apelacji. Procedury dyscyplinujące mogą w bezpośredni sposób zagrażać niezawisłości sędziowskiej, która jest esencją tego zawodu. Taka groźba nie różni się niczym od łapówki.
Na ten temat powiedziano już tak wiele, że nie muszę niczego dodawać. Jest jednak jeden element, który niepokoi mnie szczególnie. Polska jest demokracją, co oznacza, że wcześniej czy później, tak jak we wszystkich europejskich demokracjach, do władzy dojdzie nowa partia i powstanie nowy rząd. Byłoby katastrofą, gdyby utrwaliła się praktyka, zgodnie z którą każdy nowy rząd czułby się władny układać sądownictwo według własnego widzimisię. Byłby to cios nie tylko w bezpośrednią niezależność sędziów, ale w cały system kultury prawnej.
Demokraci w USA mogą być wściekli na nominacje dokonywane przez republikanów, a później na decyzje podejmowane przez tych sędziów. I odwrotnie. Ale obie strony zdają sobie sprawę, że zasada niezależności sędziów w kulturze politycznej kraju jest w dłuższej perspektywie ważniejsza niż możliwość mianowania lub dyscyplinowania sędziów. Samoograniczenie i cierpliwość to jedyne sensowne podejście do tego dylematu, jeżeli chcemy utrzymać podstawową równowagę pomiędzy demokracją, prawami człowieka i rządami prawa. Bo to właśnie rządy prawa i niezależne sądownictwo odróżniają demokrację od tyranii większości.
Dość już powiedziano na temat złej woli wobec Polski, którą wywołały różne plany reformy sądownictwa nawet u zaprzysięgłych przyjaciół Polski. Patrząc z zewnątrz, można by sądzić, że Polska płaci coraz większą cenę wizerunkową za projekt, który jest wadliwy od samego początku, a kolejne nagłaśniane przypadki naruszania niezależności sędziowskiej tylko pogłębiają to wrażenie. Skumulowany efekt, który dostrzegają zarówno przyjaciele, jak i wrogowie Polski, grozi kompromitacją.
Z pokorą muszę jednak zwrócić uwagę na wątek, który zazwyczaj umyka uwadze opinii publicznej. Słowem i czynem zaświadczałem o mojej sympatii dla krajów takich jak Polska, które chcą jednocześnie utrzymać swoją chrześcijańską tożsamość i europejską tradycję pełnej wolności religii i wolności od religii. Pod pewnymi względami jesteście jedynym krajem w Europie, który traktuje tę kwestię poważnie. Kwintesencję takiego myślenia można znaleźć w encyklice Jana Pawła II „Centesimus Annus", niezwykle ważnym dokumencie, który w przekonujący sposób pokazuje, że chrześcijaństwo i demokracja nie muszą się wykluczać.
To ważne nie tylko dla Polski, ale i dla całej Europy. Nakłada to wyjątkową odpowiedzialność na państwo. Ustawa dyscyplinująca sędziów może być jednak granicą, za którą nie tylko reputacja Polski zostanie zniszczona, ale również ulegnie osłabieniu postrzeganie „Centesimus Annus" ze szkodą dla całej europejskiej cywilizacji.
Irytujące jest, gdy zewnętrzni krytycy, ale również przyjaciele wtrącają się w nasze polityczne spory. Koniec końców to Polska i Polacy zadecydują, poprzez swoje demokratyczne instytucje, o przyszłości kraju. Czułbym się jednak źle, gdybym nie wyraził zarówno swojego głębokiego szacunku i podziwu, jak i swoich obaw.
—tłum. Tomasz Krzyżanowski
Jospeh H.H. Weiler jest amerykańskim prawnikiem i intelektualistą, specjalistą w dziedzinie prawa konstytucyjnego i międzynarodowego. Urodził się w 1951 roku w Johannesburgu w rodzinie pochodzącego z Litwy rabina, wychowywał się w Jerozolimie. W latach 2013–2016 był rektorem Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (EUI) we Florencji. Jest znawcą prawa unijnego, szczególnie roli Trybunału Sprawiedliwości, ale też ekspertem w dziedzinie wolności religijnej – bada miejsce religii w przestrzeni publicznej nowoczesnego państwa prawa. Brał udział w pracach nad tekstem „Deklaracji praw i wolności człowieka Parlamentu Europejskiego". W 2010 roku pro bono bronił przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka prawa do obecności krzyża w miejscach publicznych. Sam jest praktykującym Żydem, ale niechęć Europy do uwzględnienia swoich chrześcijańskich korzeni nazywa psychologicznym wyparciem. Jest autorem głośnej książki „Chrześcijańska Europa: konstytucyjny imperializm czy wielokulturowość?" (2003)