„Ból i blask” krytycy porównują do wspaniałych filmowych autoportretów - „Osiem i pół” Federico Felliniego, „Zwierciadła” Andrieja Tarkowskiego, „Tam, gdzie rosną poziomki” Ingmara Bergmana. Do obrazów, w których wielcy artyści, czując brzemię mijającego czasu, oglądali się wstecz, opowiadając o własnych traumach, namiętnościach, nadziejach. O dopadającej ich niemocy twórczej, samotności, bólu. O świecie, w jakim żyli i o kinie, które stawało się ich pasją i nierzadko ratunkiem.
Sam Almodovar broni się przed utożsamianiem go z bohaterem „Bólu i blasku” Salvadorem Mallo. Mówi, by nie czytać jego filmu jeden do jednego, choć dodaje, że wszystkie jego filmy są osobiste i przyznaje, że zna nastroje swojego bohatera.
„Ból i blask” jest rodzajem „spowiedzi” hiszpańskiego mistrza. Salvador Mallo jak on jest reżyserem, gejem, znaną postacią kina. Grający go Antonio Banderas nosi na ekranie ubrania Almodovara. Zdjęcia kręcone były w mieszkaniu, w którym reżyser żyje samotnie, wśród książek i trzech tysięcy płyt DVD. Niedaleko dzielnicy Malasana, która kiedyś była centrum Movida Madrilena.
Mallo od jakiegoś czasu nie jest w stanie pracować. To histeryk cierpiący na „wszystko” - od refluksu i bólów mięśniowych po depresję. Spotyka się ze swoim aktorem, z którym przed laty się pożarł, a teraz z okazji pokazu ich zrekonstruowanego filmu, próbuje się pojednać Po dawce narkotyku wracają wspomnienia. Obrazy z przeszłości. Widz zna je dobrze: wiejskie kobiety śpiewające przy praniu pościeli w rzece, chłopcy z seminarium duchownego, matka wśród nędzy walcząca jak lew, by synowi stworzyć kawałek prawdziwego domu. Dawne miłości z czasów movida madrilena, ból rozstania z ukochanym mężczyzną.
Powstał film o uczuciach i namiętnościach: o miłości matki i syna, nie zawsze prostej. O porzuconej religijności. O pożądaniu i tęsknocie za bliskością, która kiedyś się zdarzyła i czule została w pamięci na zawsze. Ale przede wszystkim o losie artysty, bólu tworzenia, cenie, jaką płaci się za nadwrażliwość. O tym, ile z siebie zostawiamy w ludziach i ile oni zostawiają w nas. O samotności i depresji. A wreszcie o sztuce, która jako jedyna może w życiu przynieść katharsis. Czyli o wszystkim, co ważne dla Pedro Almodovara.