Sprawa dotyczy głosowanej już w środę 12 września „Dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym", a w szczególności zawartego w niej art. 11, kluczowego dla przetrwania profesjonalnego rynku prasowego w Europie. Przepis ten, kłamliwie przedstawiany jako próba ograniczenia wolności internetu i wprowadzający „podatek od linków", rozstrzyga tylko i wyłącznie o przyznaniu wydawcom prasy tzw. praw pokrewnych, które wzmocnią szanse dziennikarzy i innych twórców na uzyskanie uczciwych płatności za wykorzystywane w internecie treści.
Podobnie jak wszyscy użytkownicy internetu, jesteśmy zwolennikami jego wolności. Wolność jednak nie powinna oznaczać dla jednych prawa do nieskrępowanego korzystania z cudzych praw autorskich, a dla drugich widma bankructwa. Mamy świadomość, że ta regulacja jest w europejskim prawie nowością. Wiemy, że budzi kontrowersje. Jak każda nowa regulacja. Ale jesteśmy przekonani, że nie ma od niej odwrotu.
Czytaj także: Opłata za powielanie prasowych treści
Anachroniczne przepisy sprzed lat preferują amerykańskich gigantów internetowych i rodzime firmy, których model biznesowy polega na bezpłatnym korzystaniu z naszych treści. Nie mając efektywnych instrumentów walki o ochronę swych praw, musimy redukować liczbę kolumn naszych gazet i zwalniać dziennikarzy. By przewidzieć finał tego procesu, nie trzeba wielkiej wyobraźni. Jeśli nie wprowadzimy mechanizmów ochronnych, już niedługo większość naszych stron będzie świeciła pustką. W końcu zniknie prasa opiniotwórcza, a z nią ważny obszar debaty publicznej i kultury narodowej.
Czytaj także: Dyrektywa o jednolitym rynku cyfrowym to ratunek dla niezależnego dziennikarstwa