Teraz wkraczał do sali pałacu prezydenckiego w Helsinkach na spotkanie z prezydentem Rosji jako przywódca najważniejszego państwa świata, który może nie tylko wszystko powiedzieć, ale i zrobić, niezależnie od obietnic. Przewidywalność coraz większej nieprzewidywalności Donalda Trumpa trudno uznać za dobry znak dla stabilizacji i spokoju na świecie, szczególnie w naszym regionie. Wielu wschodnich Europejczyków może dręczyć pytanie: czy Trump ich sprzeda Rosji?
Chaos wytwarzany przez prezydenta Ameryki udzielił się obiegowi informacji, prostych jak by się mogło wydawać. Nie było nawet wiadomo, kto będzie towarzyszył Trumpowi i Putinowi w czasie pierwszej rozmowy. Początkowo wspominano, że odbędzie się dosłownie w cztery oczy, co sprzyjało snuciu wizji dwóch przywódców w skupieniu wytyczających granice stref wpływów na globusie (raczej jednak pod dyktando doświadczonego lisa z Kremla). Potem pojawiły się inne opcje, czworo oczu z dwójką tłumaczy, czasem wspieranych jeszcze przez protokolantów, albo tylko z jednym tłumaczem. Ale nawet gdy rozmowa się zakończyła, czołowe portale zachodnie miały na ten temat różne zdanie.
Dobrych znaków nie doczekaliśmy się też na konferencji prasowej. Raczej utwierdziliśmy się w przekonaniu, że doszło do zabaw z globusem, nie wiemy tylko, jak zaawansowanych. Niepokojąco zabrzmiały słowa Władimira Putina w sprawie Ukrainy. Na nią zrzucił łamanie porozumień mińskich dotyczących opanowanego przez rosyjskich separatystów Donbasu, na co Trump nie zareagował, a powinien, bo głównym problemem jest tam wciąż agresja Moskwy.
Co prawda prezydent Rosji zapowiedział jednocześnie coś, co z pozoru powinno ucieszyć Kijów – że część tranzytu rosyjskiego gazu na Zachód nadal będzie się odbywała przez ukraińskie terytorium. Dlaczego z pozoru? Bo to jest argument, używany też przez Niemców, który ma osłabić opór przeciwko gazociągowi pod Bałtykiem, Nord Stream 2, opór, którym jak mu wygodnie, straszy też Donald Trump. Jednak gdy Nord Stream 2 powstanie, kurek można Ukraińcom w dowolnej chwili zakręcić.
Z Helsinek wynosimy jeszcze jedną ponurą lekcję. Na czele Stanów Zjednoczonych stoi prezydent, któremu łatwiej przychodzi krytyka poprzedników niż Rosji, kraju, który za swojego wroga uważa Zachód, czyli także, jak wciąż mamy tu w Europie nadzieję, Amerykę.