Nieduża podwarszawska firma, 17 zatrudnionych. – Za marzec pensja jeszcze będzie. Później już nie wiadomo – ostrzegł kilka dni temu pracowników właściciel tego kilkunastoletniego zakładu, któremu z dnia na dzień kontrahenci wstrzymali niemal wszystkie zlecenia.
Tak wygląda dziś zatrważająca rzeczywistość w przeważającej większości firm – jednoosobowych, małych i średnich, ale i dużych, zwłaszcza w najbardziej dotkniętych branżach: handlowej, turystycznej... Wymieniać można długo. Krajowa gospodarka stanęła i „jedzie" co najwyżej na pierwszym biegu. Za chwilę będzie tylko gorzej. Nie chodzi o brak zysków w firmach czy niższe marże. Nie będzie nawet przychodów, z których dałoby się utrzymać płynność finansową i regulować rachunki, pokryć raty leasingowe na auta czy maszyny, raty kredytowe, koszty codziennej działalności, jak prąd czy woda, o wspomnianej robociźnie nie wspominając.
Jeszcze miesiąc, rok temu krajowa gospodarka rozwijała się w tempie 3 czy 5 proc. Była jak rozpędzone koło, któremu drogę torowały m.in. nowe wydatki socjalne, jak 500+ czy 13. emerytura. Generalnie wystarczyło nie przeszkadzać, aby wszyscy czerpali z tego korzyści: przedsiębiorstwa, budżet państwa, Polacy. Nawet pięcio- czy sześciokrotnie zmieniony w ciągu czterech lat prezes w spółce z udziałem Skarbu Państwa nie był w stanie mocniej jej zaszkodzić. Co najwyżej długoletnia strategia spółki, o ile w ogóle powstała, szła do kosza lub modyfikacji.
Teraz gospodarka, a z nią cały system finansowy państwa, mówi, a raczej krzyczy: „sprawdzam!". Przed nami, głównie przed rządzącymi, największy sprawdzian od 1989 roku. Szef NBP mówi o spowolnieniu w tym roku. Bardzo optymistycznie, ale trudno o pesymizm tuż przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. O ile rzeczywiście odbędą się w maju, Polacy nie poczują jeszcze tak dotkliwie w kieszeniach skutków trzęsienia ziemi w gospodarce. Z każdym miesiącem będzie gorzej. Za granicą ostrzeżenia są znacznie poważniejsze. USA grozi nawet 30-proc. stopa bezrobocia – szacują tamtejsi bankierzy. PKB globalnie może czasowo obniżyć się o 30 proc. – analizują profesorowie z Wielkiej Brytanii. Jeszcze w ubiegłym tygodniu niemieccy menedżerowie mówili o skurczeniu się gospodarki naszego sąsiada – najważniejszego partnera gospodarczego Polski – o 6 proc. Teraz ta sama grupa badanych przewiduje tąpnięcie o nawet 20 proc. niemieckiego PKB.
Być może to tylko emocje wynikające z czarnych statystyk ze szpitali, a nie chłodna, ekonomiczna kalkulacja. Jak będzie ostatecznie? Co z Polską – czy czeka nas długa i głęboka recesja połączona z depresją? Obecnie obywatele i przedsiębiorcy za wiele do powiedzenia w tej sprawie nie mają. Dotknięci niespodziewanie skutkami epidemii czekają na rozwój sytuacji i przede wszystkim potrzebną systemową pomoc państwa – na jej skuteczne, rzeczywiste, a nie papierowe efekty. Pierwsze skrzypce grają więc rządzący. To od ich, niezbędnych w tej sytuacji, wręcz wizjonerskich i odważnych „ratunkowych" decyzji (fiskalnych, podatkowych, płynnościowych...) zależy – już nie, czy unikniemy recesji, ale na ile będzie ona dotkliwa dla polskiej gospodarki. Przedsiębiorcy tu i teraz czekają na konkrety, proste i skuteczne rozwiązania, które pomogą nie tylko zminimalizować skutki kryzysu, utrzymać miejsca pracy, ale także w wielu przypadkach po prostu przetrwać i nie zbankrutować. Na razie menedżerowie liczą i szacują, choć to aktualnie bardzo trudne. I przyznają, że każdy dzień jest na wagę złota.