Ale przemówienie w Katowicach było zupełnie inne – i to bardzo zły sygnał dla opozycji. Opozycji, która gdzieś tam majaczy próbując podjąć, jak mówił prezes PiS, „ofensywę sił zła”, ale w istocie nie odgrywa już ważnej roli.
Trudno nie odnieść wrażenia, że Kaczyński podobne przemówienie mógłby wygłosić równie dobrze po wygranych wyborach, a nie na trzy miesiące przed nimi. Bo prezes PiS skupił się w nim na planach na kolejne kadencje, tak jakby były one czymś oczywistym. I nie chodziło tylko o perspektywę czterech lat, bo w pewnym momencie Kaczyński mówił, że plany trzeba snuć w dużo dłuższej perspektywie. Trudno nie odebrać tego jako dowód dużej pewności siebie.
Warto jednak również wsłuchać się w te plany – bo ich adresatem, bodaj po raz pierwszy w aż takim zakresie, była klasa średnia. Nie było kolejnych piątek, programów z plusem, kolejnych świadczeń, które – cytując klasyka – „się po prostu należą”. Było za to dużo o inwestycjach, uwalnianiu zasobów tkwiących w nowych technologiach, a także zasobów finansowych, które – jak wynikało ze słów prezesa – są, tylko należy się po nie schylić. Było też o „stabilizacji i spokoju”. Trudno nie odebrać tego jako wyciągnięcie gałązki oliwnej do klasy średniej: wiemy, że nas nie lubicie, ale może się jakoś dogadamy, nie jesteśmy tacy straszni.
A jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości co do intencji prezesa PiS, to musiało je rozwiać przemówienie wicepremiera Jarosława Gowina. On mówił już otwarcie o tym, że po skupieniu się na programach społecznych, nadchodzi czas inwestycji. I że celem jest powalczenie o rząd dusz klasy średniej, która „musi zrozumieć, że program PiS jest dobry dla Polski”, bo w większości „nie tworzą jej ludzie złej woli”. To już wygłoszony wprost apel: zakopmy topór wojenny, wygramy kolejne wybory, więc może nauczymy się żyć razem.
Wszystko wskazuje na to, że PiS czuje się dziś tak jak Tusk przed kilkoma laty: nie ma z kim przegrać, więc teraz ściga się sam ze sobą sprawdzając jak dużo może wygrać. Gra toczy się więc o najwyższą stawkę: większość konstytucyjną. I PiS jest w tej grze w ofensywie, bo gdy Kaczyński kreśli wizje Polski na długie lata opozycja wciąż nie wie w jakim kształcie i pod jakimi szyldami pójdzie do wyborów. Powiedzieć, że została w blokach to nic nie powiedzieć.
Na dziś pytanie nie brzmi, czy PiS wygra wybory. Pytanie brzmi: jak bardzo wygra.