- Polska jest na pierwszym miejscu wśród dużych krajów Unii z najbardziej nieprzejrzystymi finansami. Przed nami znalazł się tylko mały Cypr. U nas różnica między prawdziwym obrazem budżetu centralnego, a tym, nad czym kontrolę ma parlament, wniosła 6,6 proc. PKB, tj. 150 mld zł w 2020 r. – bije dzisiaj na alarm dr. Sławomir Dudek, były wieloletni dyrektor w Ministerstwie Finansów i główny ekonomista Pracodawców RP, od niedawna ekonomista fundacji FOR. W wywiadzie dla polskiego Business Insidera mówi, że – inaczej niż w Polsce – w 16 krajach Unii Europejskiej nie ma zaniżenia deficytu będącego pod kontrolą parlamentu.
Dlaczego słowa dr. Dudka mnie poruszają? Bo w istocie oznacza to porażkę jednego z fundamentów demokracji – sprawowanej za pośrednictwem parlamentu kontroli obywateli nad finansami państwa. W parlamentach krajów demokratycznych debata budżetowa jest jedną z najważniejszych w roku: przedstawiciele obywateli uzgadniają, na co państwo przeznaczy pieniądze i jak głęboko sięgnie im do kieszeni, by te wydatki pokryć. Ewentualnie jak mocno zadłuży naród, gdy wydatki są wyższe od dochodów. Przejrzystość tak uchwalanego budżetu pozwala ocenić stan finansów państwa i mówiąc wprost, pokazuje, że rządzący nie mają nic do ukrycia.
Zwłaszcza w naszym kraju finanse państwa powinny być pod wnikliwą obserwacją obywateli. Polska jest naznaczona traumą bankructwa. Ciężar długu, który narósł w epoce gierkowsko-jaruzelskiej, zmniejszyła nam dopiero 50-procentowa redukcja dokonana przez wierzycieli w latach 90. Na kolejne takie wspaniałomyślne gesty nie ma co liczyć. Dlatego, by ustrzec kraj przed powtórką szaleństw władzy na kredyt, w konstytucji znalazł się zakaz zwiększania długu publicznego powyżej 60 proc. PKB, a ustawach pojawiły się progi ostrożnościowe dla długu i stabilizująca reguła hamująca nadmierne wydatki.
Bariery te stały się jednak tylko bramkami, które kolejne rządy omijają jak narciarze alpejscy w slalomie gigancie. W mniemaniu polityków zawsze znajdzie się jakiś powód, by reguły nagiąć i sypnąć dodatkowymi wydatkami pozwalającymi a to podtrzymać koniunkturę w czasie kryzysu (i tu bym się mocno nie czepiał, trudno), a to dorzucić do rozpalonego już kotła, gdy gospodarka już i tak jest rozpędzona niczym pociąg TGV. I żeby nie było, że to specjalność tylko PiS, które po nakręcaniu orgii konsumpcji w latach 2019-2019, musiało w 2020 finansować covidowe tarcze pomocowe poza budżetem. Poprzednicy wyrzucili przecież w podobny sposób poza nawias choćby finansujący budowę szybkich tras Krajowy Fundusz Drogowy. Udali, że nie jest on częścią sektora finansów publicznych.