Rozporządzenie pozwala na takie decyzje. – Ograniczenia nie dotyczą handlu innymi artykułami, np. zegarkami, wyrobami jubilerskimi, kwiaciarni. Jeżeli asortyment jest mieszany, np. market budowlany, który oferuje materiały, urządzenia sanitarne, a także lampy, meble czy sprzęt gospodarstwa domowego, wówczas należy określić, która z działalności jest przeważająca – wyjaśnia Bartosz Wojciechowski, radca prawny z Kancelarii ANSWER/Lexdigital.pl.
Niektóre galerie wymuszają na najemcach, aby sklepy otwierali mimo spadku ruchu, jak choćby warszawskie Złote Tarasy. Choć na stronie centrum jest informacja o ograniczeniu działalności, to najemcy mają telefonicznie przekazywaną informację o tym, że powinni się otworzyć.
– Nie bardzo mogą się domagać czynszu za czas zamknięcia, więc... niby centrum nie jest zamknięte. W umowie najmu jest punkt, który wskazuje, że najemca pod groźbą kary ma obowiązek otwarcia sklepu w „godzinach otwarcia" – mówi Władysław Meller z butiku Od Czasu do Czasu. Nie jest to jednostkowy przypadek. – Wiele centrów handlowych w Polsce wywiera na nas silną presję, żeby salony były czynne dla klientów. Otrzymujemy pisma i wezwania do otwarcia naszych salonów pod groźbą ewentualnych kar, a nawet rozwiązania umowy najmu lub jej nieprzedłużenia. Mając na uwadze aktualną sytuację, zdrowie i ochronę pracowników, tymczasowo nasze salony nie są dostępne dla klientów – mówi Michał Stawecki, dyrektor marketingu Apart.
Firma wysłała pismo do Ministerstwa Zdrowia z prośbą o doprecyzowanie tej kwestii. – Chcemy i musimy chronić zdrowie naszych pracowników oraz klientów, stąd nasze salony są tymczasowo nieczynne. Z drugiej strony, nie będąc uwzględnionym w rozporządzeniu, narażamy się na sankcje z strony centrów handlowych. Niestety, niektórzy wynajmujący bezwzględnie wykorzystują tę sytuację, nie rozumiejąc powagi zagrożenia, jakim jest pandemia koronawirusa – dodaje.
Polska Rada Centrów Handlowych apeluje do rządu o rekompensaty z tytułu czynszów, jak i zwolnienie z tzw. podatku od galerii handlowych
Dramat gastronomii
Lokale teraz mogą sprzedawać posiłki tyko na wynos lub w dostawie. – Żeby przerzucić się na taki sposób prowadzenia biznesu, trzeba być przygotowanym technologicznie i organizacyjnie, a nie wszyscy spełniają ten warunek. Nie sądzę, żeby udało się odrobić straty za pomocą samego delivery – mówi Sylwester Cacek, prezes Sfinks Polska. – Jeśli popatrzymy na sprzedaż z delivery rok do roku, to widać duży wzrost, ale to nie jest porównywalna skala z obrotami, które przynosiły wizyty w restauracjach – dodaje.