Lepiej zrównoważony niż z deficytem. Tylko czy rzeczywiście tak będzie i czy jest to działania poprawne na dłuższą metę, czy dotyczy tylko 2020 roku. Większość, łącznie ze źródłami rządowymi, przyznaje, że znacząca część dochodów centralnego budżetu będzie opierała się w przyszłym roku na jednorazowych wpływach. W zrównoważonym naprędce budżecie nie ma czternastej emerytury, a jest obiecana. To koszt ok. 10 mld zł. Czyli ten „zrównoważony" budżet zamyka się deficytem 10 mld zł. Nie jest to groźna wiadomość, jeśli mielibyśmy pewność, że dobra koniunktura w Polsce i na świecie utrzyma się przez kilka najbliższych lat. A mamy niemal pewność, że się nie utrzyma.
Do kryzysu może dojść niebawem?
Gospodarka niemiecka już jest w recesji. Szczególnie przemysł szoruje po dnie. Jest to spowodowane napięciami w handlu. Niemcy reagują na to mocniej niż Francja, bo są bardziej zindustrializowane. Polska też jest jednym z najbardziej zindustrializowanych krajów. Ponadto nasz przemysł jest mocno połączony z niemieckim i północnoeuropejskim.
W sierpniu spadła produkcja przemysłowa w Polsce.
To nie jest tak, że trzeba zaraz bić na alarm. Ale z przemysłu płyną informacje, że idzie osłabienie koniunktury. Przemysł to 25 proc. gospodarki. Usługi nie podlegają takim wahaniom i będą w dalszym ciągu pod wpływem rosnącego popytu konsumpcyjnego. Z opóźnieniem prowadzi to do osłabienia tempa wzrostu i wpływów budżetowych.
Co wtedy zrobi rząd?
Rząd nie kala się myśleniem o tym, co jest po wyborach. A może martwił będzie się inny rząd. Największym problemem w Polsce jest to, że sprawy gospodarcze są całkowicie podporządkowane polityce.
Powstało wrażenie, że pieniądze na obietnice są, bo wystarczy nie kraść. Nagle pojawiły się pieniądze na wszystko.
Pierwszy etap obietnic wyborczych i rozwoju programu socjalnego PiS-u został sfinansowany z 2 źródeł. Ze wzrostu gospodarczego i wzrostu ściągalności VAT. To jest ogólnoeuropejskie zjawisko.
Rząd można pochwalić za uszczelnienie podatków.
Niewątpliwie tak. A zganić, że brak przyzwoitości nie pozwolił podziękować ministrowi Szczurkowi i Rostowskiemu, że rozpoczęli te prace.
Spowolnienie gospodarcze, które może nastąpić na świecie może być tak poważne jak 2008 r.?
Polska gospodarka jest relatywnie bardziej odporna na szoki zewnętrzne niż większość innych gospodarek europejskich. Mam nadzieję, że nawet recesja w Niemczech nie spowoduje recesji w Polsce. Może osłabienie gospodarcze, ale nie recesję. U nas jest bardzo zdrowy system bankowy. Wszystko robimy, żeby go osłabić, ale na razie jest bardzo zdrowy. To jest wielka siła. Wiemy, że z sektora finansowego nie grozi nam wielka niemiła niespodzianka, co w ostatnich dekadach było na świecie regułą. Kryzysy nie rozpoczynały się w gospodarce realnej jak przemysł czy rolnictwo, tylko w sektorze finansowym. U nas takiego złego potencjału nie ma.
Przy okazji ostatniego kryzysu pomógł nam złoty.
Złotówka pomogła nam zamortyzować uderzenie, bo 2,5 roku wcześniej zaczęła bardzo się wzmacniać. Gdyby tego wzmocnienia nie było w latach 2006-2008, to nie byłoby osłabienia. Dzisiaj nie ma takiego wzmocnienia, ani potencjału. Złoty nam za bardzo nie pomoże.
To może pomogłoby przyjęcie euro. Czy rozmawianie o tym ma jeszcze sens?
Oczywiście, że ma. Tylko to nie jest lek na krótkoterminowe problemy. To jest lek na długoterminowe problemy.
Kiedy się ludzie przekonają do euro?
Kiedy w Polsce zacznie grasować inflacja.
Inflacja nie jest troszkę bagatelizowana?
Jest. To, co pomaga utrzymać NBP realnie ujemne stopy procentowe to sytuacja w strefie euro. Europejski Bank Centralny prowadzi bardzo luźną politykę pieniężną, coraz agresywniej. Jak ze strony europejskiej nie grozi nam import inflacji, to mamy jedną stronę zabezpieczoną. Cały świat pogrąża się w tendencjach deflacyjnych, a nie inflacyjnych.
Na to powołują się niektórzy ekonomiści z kręgów rządowych pytając, dlaczego by jeszcze nie obniżyć stóp procentowych.
To prawda, ale są kraje, które taką polityką doprowadziły do kilkunastoprocentowej inflacji. Np. Turcja, parę lat temu Rosja, już nie mówię o egzotycznych krajach Ameryki Łacińskiej. Jak się postaramy, to możemy wypuścić z butelki demona inflacji. Potem go bardzo trudno zagonić z powrotem.
Tzw. podatek Belki miał być tymczasowy.
Nie miał być tymczasowy.
A powinno się go zlikwidować?
W prawie wszystkich krajach europejskich ten podatek istnieje. Dlaczego mielibyśmy likwidować akurat ten podatek? Jakby nas był stać, to obniżajmy podatek dochodowy.
To są niewielkie wpływy, bo giełda ledwo zipie.
Jeżeli są niewielkie wpływy oznacza to, że mało ten podatek kosztuje ludzi. To już nie jest podatek Belki tylko Morawieckiego. Mówcie Mateuszowi Morawieckiemu, żeby go obniżył. Ja go już nie mogę zlikwidować, ani obniżyć.