Był wspaniałym improwizatorem, który łapał życie na gorąco. Do filmówki, którą skończył w 1956 r., trafił przez przypadek, bo chciał studiować rzeźbę. Do telewizji, jak na playboya przystało, zaprowadziła Gruzę piękna kobieta. Środowisko go nie doceniało, bo w przeciwieństwie do Wajdy i Zanussiego portretował Polaków poprzez komedie, satyrycznie. Od czasu serialu „Wojna domowa” (1965–1966) o rodzinie i konflikcie pokoleń – udowadniał, że socjologiczne obserwacje i ważne sprawy można pokazać lekko, ironicznie, nawet wbrew szarzyźnie czasów gomułkowskich.
Ukrytą kamerą
– Serial wziął się z tego, czego towarzysz Gomułka nie lubił – z „Przekroju”, jedynego kosmopolitycznego pisma w PRL, naszego okienka na świat – mówił mi. – Pisała tam felietony Maria Zientarowa. Naturalnym odruchem było sięgnięcie po niezwykle popularne postaci, które stworzyła. To proste: żeby wykonać dzieło sztuki, trzeba zaangażować artystów, a żeby zrobić coś lekkiego – warto sięgnąć po twórców, którzy mają poczucie humoru. „Wojna domowa” wnosiła do naszej rzeczywistości delikatny absurd, surrealizm i luz, które nie były mile widziane. Decyzję o produkcji wydał w telewizji traktowany marginalnie dział dziecięco-młodzieżowy, ale już w 1968 r. „Walka Młodych” pisała, że „Wojna domowa” wyprowadziła uczącą się młodzież na ulicę. Serial zniknął, kiedy zauważono jak w filmie pies sika na tygodnik „Kultura”. Nie wymyśliłem tego, nie byłem rewolucjonistą: pies sam nasikał na partyjne czasopismo.
Kreacje stworzyli Irena Kwiatkowska, Alina Janowska, Andrzej Szczepkowski, Kazimierz Rudzki.
Przełomowy był emitowany na żywo w latach 60. XX wieku telewizyjny program „Poznajmy się”. Wprowadził formułę kręcenia ukrytą kamerą oraz składanki konkursów, interakcji z widzami, piosenek, przewrotnej konferansjerki.
– Zaczęło się od tego, że poznałem Bogumiła Kobielę w teatrzyku Bim-Bom. Pomysł współpracy telewizyjnej wziął się stąd, że miałem w Ameryce ulubionego komika telewizyjnego Steve’a Allena. W programie „The Tonight Show” pozwalał sobie na wszystko. Żartował, śpiewał, a nawet czytał publiczności esej filozoficzny. Nie mogłem znaleźć odpowiednika Allena, więc złożyłem go z duetu Bogumił Kobiela – Jacek Fedorowicz.