Załamanie notowań ropy naftowej na globalnym rynku na początku roku doprowadziło do wyraźnego spadku cen na stacjach paliw, także w Polsce. W październiku, jak wynika z danych GUS, paliwa do prywatnych środków transportu były o 9,2 proc. tańsze niż rok temu, a wiosną przecena dochodziła nawet do 25 proc. rok do roku. Jednocześnie jednak pandemia, która stała się źródłem przeceny ropy, ograniczyła mocno ruch samochodowy. Statystyczny polski kierowca prawdopodobnie nie przeznaczył więc na paliwo 5,6 proc. ogółu swoich wydatków konsumpcyjnych. Taką wagę paliwa mają zaś w tym roku we wskaźniku cen konsumpcyjnych (CPI), głównym mierniku inflacji w Polsce. Podobnych zmian w strukturze wydatków konsumpcyjnych, często wymuszonych administracyjnymi decyzjami ograniczającymi działalność niektórych branż, było w tym roku więcej.
Czytaj także: Polacy boją się inflacji i topniejących oszczędności
Chleb zamiast paliwa
Oficjalne dane o inflacji już przed pandemią budziły sporo kontrowersji. Jest to wpisane w ich naturę. Skład koszyka CPI – podobnie jak alternatywnych wskaźników inflacji, np. obliczanego przez Eurostat – odzwierciedla strukturę wydatków statystycznego konsumenta, która mniej lub bardziej odbiega od struktury wydatków indywidualnych konsumentów. W trakcie pandemii ten rozdźwięk jednak wzrósł na tyle, że wzbudził uwagę agencji statystycznych i banków centralnych.
Według niedawnej analizy ekonomistów z Europejskiego Banku Centralnego w strefie euro „pandemiczna" inflacja od kwietnia jest o około 0,2 pkt proc. wyższa, niż pokazuje oficjalny wskaźnik HICP. To właśnie pokłosie mniejszego niż w składzie HICP udziału wydatków na paliwa w faktycznej konsumpcji i większego udziału żywności.