Kwestia dni
Analitycy szukają przyczyn zaskakujących danych. Wskazują niekorzystny kalendarz i upały w czerwcu. Ale to nie wszystko. Ich zdaniem do złego wyniku mogły się też przyczynić gorsze wyniki gospodarcze naszych partnerów handlowych. – Zadziałał tutaj potężny i trudny do precyzyjnego oszacowania efekt kalendarzowy – uważa Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista mBanku. I wylicza, że w czerwcu liczba dni roboczych spadła o trzy w porównaniu z majem, zaś różnica w liczbie dni istotna dla zmiany rocznej dynamiki spadła z plus jednego do minus dwóch. – Jest to czynnik o niebagatelnym znaczeniu dla czasu pracy i wielkości produkcji – przekonuje. Nie koniec jednak na tym. – Polski przemysł wykazywał znaczącą odporność na czynniki zewnętrzne w poprzednich miesiącach, nie mogło to trwać bez końca – uważa Pytlarczyk.
– Zakładaliśmy, że czerwiec będzie słaby, bo efekty kalendarzowe są wyjątkowo niekorzystne. Jednak dzisiejsze dane są gorsze, niż sugerowałaby nominalna różnica w dniach roboczych – komentuje Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Jego zdaniem widać to po danych odsezonowanych, według których produkcja w czerwcu wzrosła tylko 2,7 proc., licząc rok do roku, i jej dynamika była o połowę niższa niż w poprzednich dwóch miesiącach. – Spowolnienie może być też sygnałem słabnięcia popytu wewnętrznego Niemiec i Eurolandu – uważa Benecki. Wpływ na produkcję mógł mieć też upalny czerwiec. – PIP zalecał skrócenie pracy w niektórych zakładach. Widać mocny spadek produkcji w sektorach energochłonnych, czyli produkcji metali czy górnictwie – mówi ekonomista ING Banku Śląskiego.
– Łatwo zauważyć, że choć za część słabego wyniku można winić liczbę dni roboczych, to sprzedaż dóbr przemysłowych wyraźnie spowalnia. Jeśli zatem nie okaże się to obserwacją odstającą, to realizację scenariusza spowolnienia w gospodarce można uznać za rozpoczętą – dodaje Sonia Buchholtz, ekspertka ekonomiczna Konfederacji Lewiatan.
Lipiec będzie lepszy?
Zdaniem analityków lipiec powinien być dla produkcji lepszy. – W porównaniu z lipcem zeszłego roku teraz będzie o jeden dzień roboczy więcej, co przełoży się na ponowne przyspieszenie produkcji powyżej średnioterminowego trendu, czyli 5–6 proc., licząc rok do roku – uważa Piotr Bujak, główny ekonomista Banku PKO BP.
– Lipiec przyniesie odwrócenie efektu kalendarzowego, a dynamika produkcji wróci w okolice 7–8 proc. – mówi z kolei Ernest Pytlarczyk. Jego zdaniem jednak obecne słabsze wyniki odbiją się na wzroście gospodarczym. – Czerwcowa produkcja przemysłowa przesuwa nasze prognozy PKB w II kwartale w dół, z 4,6–4,7 proc. liczone rok do roku, do 4,4 proc. Zmniejsza to prawdopodobieństwo realizacji naszej prognozy wzrostu na rok bieżący. Osiągnięcie średniorocznego wzrostu na poziomie 5 proc. wymaga bowiem znaczącego przyspieszenia PKB w II połowie roku i nietypowego przebiegu cyklu koniunkturalnego. Nie jest to niemożliwe, ale arytmetyka nie sprzyja „piątce" – dodaje.
– Ostrożnie oceniamy, że skala załamania produkcji w czerwcu jest przejściowa. Impulsem dla wzrostu produkcji będą wciąż przedwyborcze transfery socjalne. Obiecane w lutym 13. emerytura i 500+ na pierwsze dziecko, które stopniowo będzie wypłacane od miesięcy wakacyjnych, podniosą tempo dochodów gospodarstw domowych o 1/3 w drugiej połowie roku – uważa Rafał Benecki. – To oznacza przedłużenie boomu konsumpcyjnego i to ten element PKB pozostanie głównym motorem wzrostu – dodaje.