Opozycja każdego dnia pracuje na przegrane wybory prezydenckie. - Wiadomo, że odbędą się one 3, 10 lub 17 maja. Od zarządzenia wyborów zacznie się formalnie kampania prezydencka - powiedział „Rzeczpospolitej” Paweł Mucha, wiceszef Kancelarii Prezydenta. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że do wyborów prezydenckich zostało mało czasu. Bardzo mało. A opozycja wciąż nie wyłoniła kandydatów na prezydenta. To, że początkowo będzie ich kilku, jest równie oczywiste jak to, że ostatecznie będzie musiała się zdecydować na jednego.
Platforma Obywatelska zagrywa się we własnych gierkach, próbując prawyborami na kandydata na prezydenta przykryć problem przywództwa partii. Największe ugrupowanie opozycyjne ma nadmiar chętnych na ten urząd, ale żaden nie wydaje się wystarczająco silny, żeby pokonać Andrzeja Dudę. Siłą Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jest nie tylko jej pragnienie kandydowania - jako pierwsza zgłosiła swój akces wyborczy, ale również bezkonfliktowość, pozytywne usposobienie i… płeć. Dużo trudniej będzie stanąć mężczyźnie do pojedynku politycznego z kobietą, tym bardziej jeśli pretenduje ona do miana pierwszej kobiety prezydenta. Minusami Kidawy-Błońskiej są nie tak wielkie doświadczenie, balast przegranej partii, której twarzą była podczas wyborów parlamentarnych, powierzchowność wypowiedzi oraz elitarność. To kandydatka, która mogłaby podbić duże miasta, ale mniejsze aglomeracje czy wschód Polski byłyby już dla niej problemem. Nie jest kandydatką na ponad 50 procent. Tym bardziej nie jest nim też Donald Tusk.
Szef Rady Europejskiej 2 grudnia poinformuje nas o swojej przyszłości. Tymczasem podgrzewa atmosferę zapowiadając nową publikację. Książka to dodatkowa reklama, spotkania autorskie, billboardy… Poprzednim razem gdy Tusk wydał książkę, kandydował w wyborach prezydenckich i billboardy z jego podobizną zalały kraj. Nieskutecznie. Przegrał z Lechem Kaczyńskim. Czy teraz stanie ponownie do boju, żeby zaryzykować zwieńczenie kariery porażką? Ryzykowne, tym bardziej, że były premier ma w Polsce wciąż duży elektorat negatywny. Tusk z Dudą raczej by nie wygrał. Były lider PO odniósł międzynarodowy sukces polityczny, który może trwać. Kandydować musiałby przy sprzeciwie rodziny, która nie chce jego powrotu do polskiego piekiełka. Trudno jej się dziwić, obserwując choćby propagandę antytuskową w TVP, którą pewnie Jacek Kurski jeszcze by podkręcił wynajdując Tuskowi babcię z Wehrmachtu.
Konfederacja wystawi swojego kandydata, podobnie jak Lewica, żeby podkreślić swą podmiotowość i zareklamować ugrupowanie. Kandydaci skrajnych partii nie mają szans na zdobycie głosów większości Polaków. Pozostaje jeden człowiek, który mógłby zagrozić Andrzejowi Dudzie i jego też boi się Pałac Prezydencki. To Władysław Kosiniak-Kamysz.
Doświadczony, ale młody i niezgrany. Wystarczająco prawicowy i konserwatywny, ale nie skrajny. Mówiący koncyliacyjnym językiem i mający coś do powiedzenia. Waleczny, ale nie wpisujący się w wojnę polsko-polską. Sympatyczny, ale zdeterminowany. Potrafi być ostry, ale jest lubiany. Pracowity, ma pod sobą partię o silnych ogólnopolskich strukturach, a zaufanie do lidera nowego PSL wciąż rośnie. Na Kosiniaka-Kamysza mogliby zagłosować wyborcy opozycji, nawet ci z lewej strony, gdyż w kwestiach światopoglądowych nie jest on zapiekle antylewicowy i szanuje mniejszości. Mógłby również liczyć na głosy elektoratu PiS, gdyż bliskie są mu wartości wyznawane przez rządzących.