– Ta decyzja wymyka się kategoriom racjonalnym i przechodzi na grunt polityki przedwyborczej z założeniem, po „nas choćby potop” – tak Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, komentuje wtorkowe ustalenie Rady Ministrów. Rząd uznał bowiem, że wynagrodzenie minimalne od stycznia 2023 r. ma wynosić 3490 zł, a od lipca 2023 r. – 3600 zł. Zgodnie z ustawowymi wymogami płacowe minimum powinno zaś wynosić odpowiednio ok. 3383 zł i 3450 zł.
Czytaj więcej
Od lipca 2023 roku minimalne wynagrodzenie ma być aż o 20 proc. wyższe. – To polityczna decyzja, cios w biznes i paliwo dla inflacji – mówią eksperci.
Ujemna rentowność
– Co roku podczas negocjacji w Radzie Dialogu Społecznego związki zawodowe lansują swoją kwotę płacy minimalnej, pracodawcy mają swoją propozycję. W tym roku rząd rozbił bank, przelicytował wszystkich – zauważa też Łukasz Bernatowicz, prezes Business Centre Club.
Pracodawcy podkreślają, że co do zasady w dobie drożyzny można znaleźć pewne argumenty za dosyć wysoką podwyżką płacy minimalnej. Jednak wzrost aż o 20 proc. (w lipcu w porównaniu z lipcem 2022 r.) to przesada. – To więcej niż inflacja i więcej, niż dyktują uzasadnione kosztami życia potrzeby ludności – ocenia Sobolewski. – Ta decyzja nie bierze pod uwagę rachunku wyników przedsiębiorców. Tego, że wielu z nich już dziś, decydując się na kontynuację działalności, ma ujemną rentowność – podkreśla.