Trudno w to uwierzyć, ale na początku 2011 r. przez kraje arabskie przetaczała się fala nadziei – na wielką odmianę, poprawę warunków życia, wolność. 14 stycznia pod wpływem protestów padł dyktator Tunezji Zin al-Abidin Ben Ali, niezbyt okrutny, ale utuczony na okradaniu narodu (mówi się, że zebrał 20 mld dol.). Uciekł do Arabii Saudyjskiej, gdzie jest do dziś, do ojczyzny nie wróci, bo in absentia wydano na niego dwa wyroki dożywocia.
Upadek Ben Alego zachęcił Arabów w innych krajach do buntu. Drugi był Egipt, tam rewolucja przeciw Hosniemu Mubarakowi wybuchła 25 stycznia. Skończyła się 11 lutego, dyktator ustąpił, ale nie zdecydował się na emigrację, czego pewnie żałuje. Na stare lata (urodził się w 1928 r.) przeżywa huśtawkę emocjonalną, raz jest skazywany, bywa, że na dożywocie, potem ułaskawiany i znów skazywany na mniejszy wyrok.