Był czwartek, trzy dni przed drugą turą wyborów prezydenckich 2020 roku. Obudziłem się o piątej rano i włączyłem telewizor. Andrzej Duda rozdawał górnikom bułki pod jedną ze śląskich kopalń. Godzinę później był w jakiejś lokalnej piekarni. O ósmej w Katowicach składał kwiaty pod pomnikiem Powstań Śląskich. Czekałem na relacje z kampanii Rafała Trzaskowskiego. O dziewiątej doczekałem się – w siedzibie swojej partii wystąpił przed dziennikarzami i zapowiedział, że w razie swojego zwycięstwa zwoła natychmiast Radę Gabinetową. W jakiejś sprawie, której nie pamiętam. Zresztą, nie pamiętałem jej już godzinę po tamtym wystąpieniu.